czwartek, 18 marca 2010

LIBAN


(Levanon)
Francja, Izrael, Liban, Niemcy, 2009, 94 min.
Reżyseria: Samuel Maoz
Scenariusz: Samuel Maoz
Zdjęcia: Giora Bejach
Muzyka: Nicolas Becker, Benoît Delbecq
Montaż: Arik Leibovitch
Występują: Yoav Donat, Zohar Shtrauss, Oshri Cohen, Michael Moshonov, Itay Tiran i inni
Dystrybucja: Gutek Film

FADE IN: Kino izraelskie w ostatnich latach namiętnie wałkuje temat relacji z arabskimi sąsiadami. Najpierw w 2007 r. Eran Kolirin w Przyjeżdża orkiestra wywiózł egipską policyjną orkiestrę reprezentacyjną na izraelską prowincję i kazał jej zagubionym członkom zwalczać historyczne animozje przy pomocy drobnych grzeczności, krępujących niedopowiedzeń i czarujących półuśmiechów. Rok później Ari Dolman w osadzonym na całkiem przeciwnym biegunie Walcu z Baszirem przedefiniował formę dokumentu filmowego, dając jednocześnie fascynujący zapis zmagania się ówczesnego pokolenia dwudziestolatków z traumą po wojnie libańskiej 1982-85. Zeszłoroczny Liban Samuela Maoza nie ma nic wspólnego z ciepłym humorem pierwszego z powyższych obrazów, jest jednak niebezpiecznie blisko animowanego dokumentu Dolmana – w jakim stopniu, o tym za chwilę.

Jest czerwiec 1982 roku (no co ty, jest marzec 2010!): oddział izraelskiej piechoty wkracza na tereny libańskie z zadaniem spacyfikowania zbombardowanych wcześniej przygranicznych osiedli. Żołnierzy dowodzonych przez stanowczego Gamila (Zohar Shtrauss) wspiera niegrzesząca doświadczeniem załoga czołgu: niepewny swego dowódca Asi (Itay Tiran), pyskaty ładowniczy Herzel (Oshri Cohen), wyciszony kierowca Yigal (Michael Moshonov) i działonowy Shmulik (Yoav Donat) - lakoniczny narrator filmu. Zgodnie z filmową tradycją misja początkowo określana jako bułka z masłem komplikuje się wraz z każdym przebytym kilometrem, stawiając przed sfrustrowaną załogą czołgu coraz to nowe zadania i wystawiając na próbę kręgosłup moralny ich członków. Aż do momentu, kiedy odcięci od dowództwa, zaszczuci przez wroga czołgiści będą musieli zapomnieć o wzajemnych animozjach i obezwładniającym strachu, by móc w jednym kawałku wyjść z koszmaru wojny.

„Koszmar wojny”, łaaa… Brzmi wyjątkowo oryginalnie, prawda? A to dlatego, że i Liban specjalnie nie grzeszy oryginalnością pośród innych propozycji kina wojennego. Pierwszy film fabularny Maoza to całkiem tradycyjna, dosyć skromna wypowiedź filmowa, która podąża za formułą Plutonu (1986) Stone’a czy Ofiar wojny (1989) De Palmy, podobnie każąc nam śledzić okropności zbrojnego konfliktu oczami bogu ducha winnego wrażliwca. Jedynym, co ten całkiem sprawnie zrealizowany film wyróżnia z tej grupy, jest pomysł umiejscowienia punktu widzenia wewnątrz samego czołgu i tym samym konsekwentne pokazywanie świata zewnętrznego wyłącznie z perspektywy wnętrza maszyny – trik niespecjalnie rewolucyjny, ale sprawdza się na tyle, by ta dziewięćdziesięcioczterominutowa projekcja nie dłużyła się. Dzięki temu rozwiązaniu łatwiej nam identyfikować się z lekko nieobecnym głównym bohaterem (to przez jego strzelniczy wizjer obserwujemy świat), nie mówiąc już o doświadczaniu akuratnie oddanej klaustrofobicznej atmosfery panującej wewnątrz samego czołgu. Szkoda tylko, że reżyser wraz z operatorem Giorą Bejachem potraktowali tę formułę lekko umownie, czego odzwierciedleniem są liczne ujęcia, które przeczą powszechnym prawom optyki: to, co czasem wyczynia kamera naśladująca wizjer czołgu, tylko niepotrzebnie wytrąca widza z zanurzenia w świecie filmu, dodatkowo nadwątlając realizm budowany na innych poziomach.

By nie ograniczać możliwości reżysera w przedstawianiu świata poza czołgiem, maszyna z Libanu została zaopatrzona w prototypowy przyrząd optyczny – najprawdopodobniej wytwór pozaziemskiej cywilizacji.

Jednak główne nieszczęście z tą całkiem ciekawą formułą polega na tym, że wywodzi się ona bezpośrednio z sekwencji, które stanowią znaczną część metrażu Walca z Baszirem (tam również poznajemy konflikt z perspektywy m. in. izraelskich czołgistów), umniejszając tym samym kameralny Liban do rangi filmowego addendum do wielokrotnie nagradzanego obrazu Dolmana. Nie pomaga temu również fakt, że obaj reżyserzy znają się, a sam Dolman asystował przy tworzeniu Libanu, co zaowocowało nie tylko zbieżnościami co do tematyki i bohaterów obu filmów, lecz także wyborów czysto formalnych (czego przykładem może być chociażby ujęcie ze spowolnionym pociskiem lecącym na wprost kamery - żywcem wyjęte z Walca z Baszirem).

Innym rejonem niepotrzebnie nadwątlającym siłę rażenia Libanu są dialogi, które czołgiści prowadzą między sobą i ze sporadycznie zaglądającym do nich dowódcą Gamilem. Wewnątrz czołgu każdy zdaje się zachowywać nie tylko jak cywil, lecz wręcz jak rozpieszczony bachor, co rusz to otwarcie krytykując decyzje dowódców, a nawet wprost odmawiając wykonania niektórych rozkazów. Nie twierdzę, że przedstawione wymiany zdań mijają się z prawdą, bo – rzecz jasna - to reżyser Libanu w nich uczestniczył i wie najlepiej, jak było naprawdę. Jednak lwia część tych słownych utarczek najzwyczajniej pobrzmiewa konstrukcyjną potrzebą skonfliktowania ze sobą niektórych postaci (prym wiodą tutaj ładowniczy Herzel i dowodzący czołgiem Asi) - naprawdę trudno uwierzyć, że tak rażąca niesubordynacja i brak poszanowania dla swoich zwierzchników mógłyby w jakiejkolwiek armii ujść na sucho.

Przy okazji tych niewojskowych relacji wychodzi również inny szkopuł realizacyjny filmu, mianowicie ograniczona obecność ekranowa samego narratora. Szmulik - przeżywajacy dla nas wojenne doświadczenia reżysera Libanu – ku zaskoczeniu widza, w trakcie filmu zostaje ekranowo zdominowany przez postać dowódcy, Gamila - zarówno pod względem dramaturgicznym, jak i samego czasu ekranowego, który okupuje. Pomimo tego, że to właśnie jego wystraszonymi oczami oglądamy świat Libanu, grany przez Yoava Donata Szmulik wydaje się prawie nieobecny w porównaniu z aktywnym i stanowczym dowódcą, charyzmatycznie portretowanym przez posępnego Zohara Straussa (człowiek zabija wzrokiem po prostu). Ta dysproporcja nie wygląda na świadomy zabieg reżysera – prawdopodobnie twórcy obudzili się z ręką w nocniku, gdy film był już zmontowany. Ale idzie przeboleć.

Narrator Shmulik (Yoav Donat) i dowódca Gamil (Zohar Shtrauss) – kto tu gra pierwsze skrzypce?
Koniec końców, gdyby Liban wszedł na ekrany przed Walcem z Baszirem, na pewno oceniany byłby bardziej pobłażliwie - bez niewygodnych porównań do swojego wielokrotnie nagradzanego poprzednika. Niemniej jednak nie oznacza to, że mamy tu do czynienia z filmowym niewypałem ("filmowy niewypał" jako określenie filmu o czołgistach - no nie, jestem boski po prostu). Ja film obejrzałem z przyjemnością i pomimo powyższego malkontenctwa, nie mam oporów, żeby Liban polecić.


(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)

FADE OUT: Obczajcie zwiastun – już tam widać fajne hece z kamerą:


Źródła: You Tube, materiały dystrybutora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz