
USA/Wielka Brytania/Francja, 2009, 106 min.
Produkcja: Joel i Ethan Coen
Reżyseria: Joel i Ethan Coen
Scenariusz: Joel i Ethan Coen
Zdjęcia: Roger Deakins
Muzyka: Carter Burwell
Montaż: Joel i Ethan Coen
Scenografia: Nancy Haigh, Deborah Jensen, Jess Gonchor
Kostiumy: Mary Zophres
Występują: Michael Stuhlbarg, Richard Kind, Fred Melamed, Sari Lennick i inni
FADE IN: W okresie letnim w kinie mało rzeczy potrafi nas zaskoczyć – ciągłe kontynuacje, przeróbki, powtarzalne do bólu komedie i horrory robione według wciąż tego samego zestawu tanich trików. W przypadku przebywającego od kilku tygodni na naszych ekranach Poważnego człowieka mamy całkiem przyjemne odstępstwo od wakacyjnej reguły. Bo - oj wej – cóż to jest za film... Przy tej konkretnej propozycji braci Coen nawet ich przedostatni obraz, Tajne przez poufne (2008), jawi się jako film całkiem niepotrzebny, w którym to Coenowie usilnie starali się udowodnić coś, czego udowadniać już nie musieli – mianowicie, że w amerykańskim kinie nie mają konkurencji w podlanej smoliście czarnym humorem zabawie w konfrontowanie ze sobą idiotycznie ekstrawaganckich postaci. W Poważnym człowieku to nihilistyczne naśmiewanie się z nieświadomego swojej małości człowieka – choć nadal obecne – w końcu czemuś służy.
Poważny człowiek to osadzona u progu kontrkulturowych rewolucji lat 60. historia hiobowego losu Larry’ego Gopnika – wykładowcy fizyki z Minnesoty, którego matematycznie uporządkowany świat zaczyna rozpadać się pod naporem serii nieszczęśliwych wydarzeń (żona nagle chce rozwodu, ktoś wypisuje na niego donosy do pracodawcy, oblany uczeń szantażuje go podrzuconą wcześniej łapówką, a przemieszkujący u niego brat zaczyna mieć kłopoty z prawem). Przytłoczony chaosem, jaki wkrada się w jego życie, prof. Gopnik stopniowo traci wiarę w szwankujące prawidła logiki, i zaczyna rozpaczliwie poszukiwać wyjaśnienia w metafizyce, by koniec końców zrezygnowanym udać się po poradę duchową do głównego rabina swojej gminy.
![]() |
Prof. Larry Gopnik (Michael Stuhlbarg) – człowiek poważnie zaniepokojony. |
To żmudne przedzieranie się do największego lokalnego autorytetu poprzez pomniejszych w hierarchii rabinów zmyślnie dzieli film na rozdziały, w trakcie których stopniowane są i uwikłanie, i frustracja bogu ducha winnego bohatera nękanego przez coraz to nowe życiowe plagi. Nie jest to jednak kolejny sadyzm dla sadyzmu w wykonaniu braci Coen, którzy od czasu debiutanckiego Śmiertelnie proste (1984) znani są z pastwienia się nad stworzonymi przez siebie postaciami i, ogólnie, z niemiłosiernie protekcjonalnego tonu swych opowieści. W Poważnym człowieku - jak w Księdze Hioba - nękaniu głównego bohatera przyświeca bardziej zbożny cel: przetestowanie siły jego charakteru, z naciskiem na stosunek do wiary (Gopnik jest praktykującym Żydem). Chodzi o sprawdzenie, czy bohater jest w stanie godnie znieść niezawinione cierpienia (sfrustrowany profesor jak mantrę powtarza: "Ja przecież nic nie zrobiłem!") i czy pod ich naporem w końcu złamie się i sprzeniewierzy wyznawanym zasadom bogobojnego, prawego (poważnego!) człowieka. Nie dajcie się jednak zwieść internetowym komentarzom: judaizm nie jest tutaj elementem, który sprawia, że ta ostatnia filmowa wypowiedź braci Coen jest tak hermetyczna, że aż nieczytelna. Owszem, Poważnego człowieka rozpoczyna tajemniczy prolog w całości prowadzony w języku jidysz, dodatkowo jednym z głównych wątków filmu jest zbliżająca się bar micwa lubującego się w ziołolecznictwie syna tytułowego bohatera, a całość ogólnie może sprawiać wrażenie podróży sentymentalnej braci Coen do świata ich dzieciństwa (a przez to – filmu o Żydach, dla Żydów). Jednak pomimo tej kulturowej jednowymiarowości, w Poważnym człowieku Coenowie przedstawiają całkiem uniwersalny wywód na temat dylematów wiary jako takiej, szukając odpowiedzi na pytania, które nie dotyczą wyłącznie wyznawców judaizmu (czemu Bóg doświadcza mnie w tak osobliwy sposób, skoro stosuję się do wszystkich jego przykazań? co Bóg chce mi przez to powiedzieć? czy wychodząc z domu, na pewno wyłączyłem żelazko?). A to, że na potrzeby filmowej wypowiedzi bracia korzystają z swojego kulturowego dziedzictwa… A z czyjego niby, jak nie ze swojego, mieliby korzystać?
Nieczęsto zdarza mi się sytuacja, kiedy zaraz po projekcji najchętniej dany film obejrzałbym raz jeszcze. W Poważnym człowieku świadoma niejednoznaczność historii (jak się ma ten odjechany prolog do całości?) i pietyzm, z jakim została opowiedziana (Roger Deakins chyba nie jest już w stanie zrobić lepszych zdjęć niż te tutaj), sprawiają, że chciałoby się tę tragikomiczną podróż odbyć raz jeszcze, i w pełni zrozumieć przełożenie wykładanej przez bohatera zasady nieoznaczoności na życie jego samego. A dodatkową zachętą jest fakt, że Poważny człowiek aż roi się od postaci, z których każda została napisana, obsadzona i zagrana tak, że trudno o nich zapomnieć (mój faworyt: rabin Nachtner (George Wyner), próbujący postawić Gopnika na nogi anegdotą o dentyście, który odnajduje tajne komunikaty w uzębieniu pacjenta), a większości z nich należałby się osobny film tylko o nich samych. Ale ten komentarz – na szczęście – odnosi się do większości obrazów autorstwa tego reżyserskiego duetu (świat nadal cierpliwie czeka na spinoff o Jesusie Quintana z The Big Lebowski, 1998).
Coenowie zawsze byli niecodziennym daniem i nie każdy za nimi przepada (ja sam np. nie trawię ich Ladykillers, 2004). Prześmiewczy, wyniośli, autotematyczni (hmm, ten zestaw cech kogoś mi przypomina…) – potrzeba specyficznego smaku, żeby delektować się takim zestawem. Z Poważnym człowiekiem jest podobnie: jednym smakuje, innym - całkiem do gustu nie przypada. I można w nieskończoność droczyć się o kinowe preferencje, ale dla mnie jedna kwestia nie podlega dyskusji – pod względem kompozycji filmowych elementów rzadko dane jest nam zasiąść do tak koszernie zastawionego stołu. (Jeżeli ktoś pomyślał, że piszę to na pusty żołądek, to ma rację!)
Nieczęsto zdarza mi się sytuacja, kiedy zaraz po projekcji najchętniej dany film obejrzałbym raz jeszcze. W Poważnym człowieku świadoma niejednoznaczność historii (jak się ma ten odjechany prolog do całości?) i pietyzm, z jakim została opowiedziana (Roger Deakins chyba nie jest już w stanie zrobić lepszych zdjęć niż te tutaj), sprawiają, że chciałoby się tę tragikomiczną podróż odbyć raz jeszcze, i w pełni zrozumieć przełożenie wykładanej przez bohatera zasady nieoznaczoności na życie jego samego. A dodatkową zachętą jest fakt, że Poważny człowiek aż roi się od postaci, z których każda została napisana, obsadzona i zagrana tak, że trudno o nich zapomnieć (mój faworyt: rabin Nachtner (George Wyner), próbujący postawić Gopnika na nogi anegdotą o dentyście, który odnajduje tajne komunikaty w uzębieniu pacjenta), a większości z nich należałby się osobny film tylko o nich samych. Ale ten komentarz – na szczęście – odnosi się do większości obrazów autorstwa tego reżyserskiego duetu (świat nadal cierpliwie czeka na spinoff o Jesusie Quintana z The Big Lebowski, 1998).
Coenowie zawsze byli niecodziennym daniem i nie każdy za nimi przepada (ja sam np. nie trawię ich Ladykillers, 2004). Prześmiewczy, wyniośli, autotematyczni (hmm, ten zestaw cech kogoś mi przypomina…) – potrzeba specyficznego smaku, żeby delektować się takim zestawem. Z Poważnym człowiekiem jest podobnie: jednym smakuje, innym - całkiem do gustu nie przypada. I można w nieskończoność droczyć się o kinowe preferencje, ale dla mnie jedna kwestia nie podlega dyskusji – pod względem kompozycji filmowych elementów rzadko dane jest nam zasiąść do tak koszernie zastawionego stołu. (Jeżeli ktoś pomyślał, że piszę to na pusty żołądek, to ma rację!)

(1 x KLAPS! = film wybitny)
FADE OUT: Poniżej hippisowski szlagier, wokół tekstu którego w całości obudowano omawiany powyżej film. ”Poważnie?” Poważnie.
Źródła: YouTube, Wikipedia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz