piątek, 24 czerwca 2011

[SZYBKI KLAPS!] KIEŁ


(Kynodontas)
Grecja, 2010, 94 min.
Reżyseria: Giorgos Lanthimos
Dystrybucja: Against Gravity

Długo przyszło Polakom czekać na uhonorowany w 2009 r. canneńską  nagrodą Un Certain Regard film greckiego reżysera Giorgosa Lanthimosa. W uzbieranych przez dwa lata recenzjach powtarza się kilka charakterystycznych określeń: cyniczny, brutalny, odpychający. Czy opisywany w ten sposób obraz może jednocześnie być na tyle wartościowy, by zasłużyć sobie na prestiż canneńskich laurów?

Nominowany także do Oscara 2010 w kategorii najlepszego filmu zagranicznego Kieł to kino polaryzujące widownię już przez sam fabularny zamysł twórców. Brzmi to mniej więcej tak: mieszkające w luksusowej posiadłości małżeństwo (Christos Stergioglou i Michelle Valley) więzi trojkę swoich dorosłych dzieci, nie pozwalając im na żadną formę kontaktu z rzeczywistością za wysokim murem posesji. Syn (Hristos Passalis) i dwie córki (Aggeliki Papoulia i Mary Tsoni), będąc od dziecka indoktrynowanymi w kwestii tego, czym tak naprawdę jest świat zewnętrzny, jako dwudziestolatkowie maja emocjonalność przedszkolaków i taki też intelekt. Ogłupionemu rodzeństwu w dochodzeniu prawdy o świecie pozostaje wyłącznie własny instynkt.

Gdyby nie fakt, że w trójkę więzionych fizycznie i intelektualnie bohaterów wciela się tu troje dwudziestkilkuletnich aktorów, Kieł mógłby znaleźć się niebezpiecznie blisko dziecięcej pornografii. Ciągłe wykorzystywanie naiwności dzieci przez rodziców, przymuszanie ich do zaspokajania popędu płciowego, ilekroć ojciec sprowadza w tym celu jedną z jego pracownic (Anna Kalaitzidou) - to wszystko naturalnie może budzić niesmak, i nie zdziwiłbym się, gdyby odsetek widzów, którzy opuścili kino w trakcie projekcji Kła był wyższy niż ten dla filmów Gaspara Noégo (swego czasu, uczestniczyłem w seansie Nieodwracalnego, podczas którego w ciągu pierwszych piętnastu minut widownia zmniejszyła się z trzydziestu kilku osób do dosłownie trzech). Gdy jednak bliżej przyjrzymy się filmowemu eksperymentowi Lanthimosa, w zasadach funkcjonowania jego patologicznej greckiej rodziny odkryjemy pojemną metaforę funkcjonowania struktur państwa, czy społeczeństwa ogólnie. Tak błyskotliwa analiza działania mechanizmów władzy i naturalnej potrzeby sprzeciwienia się zniewoleniu w kinie zdarza się nieczęsto, dlatego też canneńskie zachwyty są tutaj jak najbardziej na miejscu.

Choć w odważnej koncepcji greckiego reżysera można doszukiwać się zapożyczeń ze społecznej krytyki Haenekego czy emocjonalnego porno, w którym lubuje się von Trier, Lanthimos tak naprawdę operuje w Kle własnym językiem, w którym powaga okoliczności, w których odnajdujemy bohaterów tego bądź co bądź dramatu, miesza się z  humorem sytuacyjnym wynikającym bezpośrednio z absurdów edukacji, jaką odebrała trójka rodzeństwa (np. gdy syn - nauczony, że koty to drapieżniki, które zabijają ludzi - poluje z sekatorem na przechadzającego się po ogrodzie, bogu ducha winnego kotka). Nieoceniony w budowaniu oryginalnego tonu tej filmowej wypowiedzi okazuje się także operator Thimios Bakatatakis, który - świadomy faktu, że fotografuje w zasadzie historię o roli języka w kształtowaniu ludzkiej tożsamości - pozwala sobie, podobnie jak filmowy ojciec rodziny, ten język bezpardonowo zniekształcać. Zastosowane przez Bakatatakisa udziwnione kadrowanie (postaci filmowane w planach nieadekwatnych do zastosowanego zbliżenia, "ucięte" głowy itp.) nie pozwala bohaterom w pełni zaistnieć na ekranie, co symbolicznie oddaje i ich upośledzenie, i uwięzienie w pojęciowym piekiełku przygotowanym przez własnych rodziców.

Prześmiewczy, diablo inteligentny film o zniewoleniu i potędze języka.


(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)

Źródła: materiały dystrybutora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz