poniedziałek, 19 marca 2012

HANS KLOSS. STAWKA WIĘKSZA NIŻ ŚMIERĆ


Polska, 2012, 120 min.
Produkcja: Przemysław Woś
Reżyseria: Patryk Vega
Scenariusz: Władysław Pasikowski, Przemysław Woś
Zdjęcia: Mirosław Brożek
Muzyka:  Łukasz Targosz
Montaż: Tomasz Ostrowski
Scenografia: Agata Stróżyńska
Chatakteryzacja: Ewa Jarosz
Występują: Tomasz Kot, Piotr Adamczyk, Stanisław Mikulski, Emil Karewicz, Marta Trzebiatowska, Daniel Olbrychski, Adam Woronowicz, Jerzy Bończak, Janusz Chabior i inni
Dystrybucja: Kino Świat

FADE IN: Jeżeli głównem elementem, który sprawdza się w twoim remake'u klasyki sprzed lat, są osiemdziesięciokilkuletni aktorzy z oryginalnej wersji, wiedz, że coś się dzieje.

Zobaczywszy na własne oczy, czym skończyło się lekkomyślne odświeżanie postaci Klossa, nie sposób nie zgodzić się z Pawłem Felisem, który w piątkowym dodatku do Wyborczej stwierdzał: "(..) legendarną postać popkultury ożywiono całkowicie bez potrzeby, bo akurat tego rodzaju bohater wart jest fabuły zupełnie innego kalibru". I nie chodzi tu o fabułę per se, bo w scenariuszu Pasikowskiego i Wosia nie brakuje dobrych pomysłów (wątek powojennego azylu prominentnych esesmanów w Hiszpanii gen. Franco, esbeckie prześladowania agenta J-23 w PRLu, rozgrywanie fabuły w dwóch przestrzeniach czasowych - 1945 i '75 r.); problemem jest raczej ten nieszczęsny kaliber całego przedsięwzięcia i konwencja, którą reżyser Patryk Vega (Ciacho, 2010) przyjął na potrzeby jego realizacji.

Staroświecką elegancję klasycznego serialu o agencie J-23 Vega zamienia na postmodernistyczny miszmasz kina szpiegowskiego i przygody z nazistami w tle (á la Poszukiwacze zaginionej Arki Spielberga), zrealizowaną jednak środkami nie hollywoodzkich producentów, ale tych znad Wisły. W efekcie to, co na ekranie powinno wyglądać na film pełną gębą (i przez pierwsze pół godziny rzeczywiście wygląda), z każdą minutą zmuszane jest coraz bardziej, by porozumiewawczo mrugać do nas okiem i salwować się ucieczką w pastisz oryginału. Telewizyjny rodowód postaci Hansa Klossa twórcy najwyraźniej wzięli sobie mocno do serca, bo kilka aspektów tej produkcji zdradza charakter typowego polskiego serialu, że wymienię tylko telenowelowe aktorstwo Marty Trzebiatowskiej (dwudziestosiedmioletniej kobiety, która gra tu siedemnastoletniego podlotka) czy ultraszybki montaż scen z efektami specjalnymi, by widz nie zdążył zauważyć niedoróbek podyktowanych ograniczonym budżetem (wielkie bum, które wieńczy konfrontację Klossa z hitlerowcami w 1975 r., wygląda prawie tak dobrze, jak niesławny smok z Wiedźmina Bromskiego Brodzkiego).

Kobiet o wiek się nie pyta. Marta Trzebiatowska jako siedemnastoletnia Elsa.

Nie pomaga również językowa schizofrenia tak typowa dla amerykańskich filmów traktujących o innych kulturach. Podobnie jak w serialu i przedstawieniach Teatru Telewizji z Klossem, Niemcy u Vegi komunikują się po polsku, ale jak już mają kogoś zatrzymać, to wyrwie im się jakieś "Halt!" lub "Hände hoch!". Konwencja konwencją, ale to, co pół wieku temu było akceptowalne, dzisiaj już mocno trąci myszką i nazjwyczajniej śmieszy. Do lingwistycznej finezji Bękartów wojny Tarantino filmowi Vegi dalej niż z Warszawy do Berlina, i nic tu nie pomogą tłumaczenia, że to popkulturowa zgrywa, żart taki, postmoderna - albo idziemy w pastisz, albo robimy coś na poważnie.

Jedno, do czego w nowym Klossie nie sposób się przyczepić, to casting (oprócz ról żeńskich, ma się rozumieć - Annie Szarek, drugiej kobiecie w filmie, też granie niespecjalnie wyszło). Jako naziści Woronowicz, Bończak i Mecwaldowski sprawdzają się przednio, gorzej Olbrychski, który czarny charakter odgrywa tak mechanicznie, jakby starał się o angaż do zespołu Kraftwerk. Udał się także karkołomny pomysł obsadzenia Kota i Adamczyka w rolach Klossa i Brunnera - szczególnie ten drugi przyjrzał się stylowi gry wielkiego poprzednika i emuluje go z korzyścią dla ciągłości akcji w obu przestrzeniach czasowych filmu. Ale największą niespodzianką jest fakt, że osiemdziesięcioklkuletni już aktorzy, którzy pierwotnie wcielali się w role Hansa i Hermanna, w Stawce większej niż śmierć nie grają epizodów tylko role pełną gębą. I robią to z elegancją i wyczuciem, o jakim reszta obsady może pomarzyć.

Latem, gdy TVN nie ma już co wyświetlać, popularna stacja lubi zapchać dziurawy hamonogram niemieckim filmem telewizyjnym w rodzaju Kodu Karola Wielkiego czy jakieś innej bzdury, w której fotogeniczni pan i pani, gonieni przez jakichś masonów, próbują odnaleźć legendarne skarby przeszłości. Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć podszedł zbyt blisko jakości tego typu telewizyjnych produkcji, by móc go traktować na poważnie - zarówno jako film kinowy, jak i kontynuację wybornego serialu z lat 60. A komu jak komu, ale akurat panom Mikulskiemu i Karewiczowi - legendarnemu duetowi, któremu nasza popkultura zawdzięcza dwie niezapomniane ikony - na stare lata szacunek się należy. Choćby z tego powodu poprzestańmy na tym jednym przypadku bezczeszczenia dokonań innych i nie kontynuujmy już tej błazenady. Sequelen verboten!

    
(3 x KLAPS! = przeciętny film)

FADE OUT: Pijmy, panowie, bo to trzeba jak najszybciej zapomnieć. I umówmy się: tego filmu nie było.



Źródła: TVN, Co Jest Grane, YouTube, materiały dystrybutora 

5 komentarzy:

  1. optymistyczna recenzja w porównaniu do tej quentinha ;) mimo wszystko się nie wybiorę, jego porównanie Klossa do Johna Rambo skutecznie mnie odstraszyło ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowego Klossa jako bohatera kina akcji nawet byłbym w stanie zaakceptować, ale najpierw musiałoby to zostać rzetelnie i wiarygodnie przekazane. Tutaj idzie to na ćwierć gwizdka, a mimo to sprzedają to z takim napuszeniem, jakby to był film klasy "Tylko dla orłów".
      Duże ambicje - efekty jak zwykle:D

      Usuń
  2. Może i bym się zgodził z częścią zarzutów, gdyby autorzy nie byli dyletantami potrafiącymi przypisać "Wiedźmina" Marka Brodzkiego Jackowi Bromskiemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karygodny błąd, za który przepraszamy. Dziękujemy, Anonymous - na waszą organizację zawsze można liczyć!p

      Usuń
  3. Błąd błędem, ale film widziałem i wszystko się zgadza. No smutek na ekranie po prostu.

    Alfred Melina

    OdpowiedzUsuń