czwartek, 5 stycznia 2012

[SZYBKI KLAPS!] CODE BLUE


















Dania/Holandia, 2011, 90 min.
Reżyseria: Urszula Antoniak
Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

"Code Blue to wyzwanie, kino, które niemal fizycznie męczy. Mam wrażenie, że tym razem poszłam dalej, wzięłam na siebie większe ryzyko. Ale o to mi chodzi – rzucam się na głęboką wodę i sprawdzam, czy się nie utopię" – tak o swoim drugim filmie mówi Urszula Antoniak, polska reżyser i scenarzystka pracująca w Holandii, w rodzimym kraju znana niektórym z fenomenalnego debiutu Nic osobistego, nagrodzonego na międzynarodowych festiwalach w Locarno i Mar del Plata, poczwórnego laureata holenderskiego Złotego Cielęcia 2009. I tak jak peany na cześć poprzedniego obrazu Polki - także odważnego i bolesnego - były jak najbardziej na miejscu, bezkrytyczne obsypywanie reżyser pochwałami za dosyć powierzchowne Code Blue może przynieść zgubne skutki dla rozwoju jej filmowego talentu.

Nic osobistego opowiadało historię wycofanych społecznie dwudziestokilkuletniej Holenderki i Irlandczyka w średnim wieku - pomimo różnic pokoleniowych podobnie zwichniętych przez życie, krnąbrnych, agresywnie nastawionych do świata pustelników z wyboru. Choć rozwiązanie tej historii - bez wchodzenia w szczegóły - nie należało do optymistycznych, było w pełni satysfakcjonującą konkluzją rozważanych kwestii, logicznym zakończeniem wypowiedzi Antoniak na temat paradoksów ludzkiej natury. Struktura podejmującego podobną tematykę Code Blue jest daleka od myślowego poukładania debiutu polsko-holenderskiej reżyser.

Marian, czterdziestokilkuletnia bohaterka Code Blue (w nomenklaturze lekarskiej oznaczający konieczność przeprowadzenia natychmiastowej reanimacji), sferę intymną ulokowała w kontakcie ze śmiercią. Jako pielęgniarka na co dzień oddaje się opiece nad umierającymi: myjąc ich obolałe, kruche ciała, delikatnym uśmiechem i serdecznym uściskiem zapewniając im ostatnią kalorię ludzkiego ciepła, nim - opuszczeni nawet przez bliskich - odejdą na zawsze. Czasem, w akcie specyficznie pojmowanego miłosierdzia, sama przyniesie im koniec w postaci śmiertelnego zastrzyku. Często, zanim zgodnie z procedurą przygotuje ciało do oddania do prosektorium, całkiem bezprawnie zatrzyma na pamiątkę jedną z ich osobistych rzeczy. Po pracy zaniesie ją do przypominającego pustelnię mieszkania, gdzie przez dziurę w zaciągniętych zasłonach będzie obserwować przystojnego sąsiada, który - podobnie jak ona - kilka dni wcześniej biernie obserwował, gdy pod ich oknami dwóch mężczyzn brutalnie gwałciło kobietę.

Code Blue to film nie tyle o orgazmie jako małej śmierci, ile o śmierci jako przepustce do intymności o wymiarze całkiem innym niż ten kojarzony z seksualnością. Kto kiedykolwiek miał okazję doglądać umierających, wie, jak potężnie zmysłowym doświadczeniem jest kontakt z organizmem odchodzącego człowieka. Antoniak pokazuje nam kobietę, która zastąpiła kontakty międzyludzkie taką właśnie relacją i to, w jaki sposób ustawiczne obcowanie ze śmiercią wynaturza nie tylko jej psychikę, ale także seksualność. Bo - jak zdaje się sugerować Antoniak - naturalne ludzkie instynkty zawsze wygrają z naszym pomysłem na siebie, a potrzeb ciała i ducha nie da się zaspokoić byle ekwiwalentem. Ten dramat bohaterki reżyser obserwuje z zimnym dystansem adekwatnym do chłodu, który bije z przestrzeni stanowiących codzienność Marian (szpitalne korytarze, wyludnione supermarkety, prawie pozbawione mebli mieszkanie). Niektórzy powiedzą, że z dystansem wręcz nieludzkim i mówiąc to, będą mieli rację.

Grająca Marian holenderka Brien De Moor to jeden z ciekawszych wyborów castingowych zeszłego roku. Żylasta i smukła, w swojej szorstkiej urodzie i nieprzeniknionym wyrazie twarzy łączy zarówno cechy męskie, jak kobiece - może być opiekuńczą matką i wyniosłym aniołem śmierci jednocześnie. Wszystko w Code Blue zdaje się perfekcyjnie dostosowane do jej warunków i dokładnie przemyślane przez Antoniak - by nie powiedzieć całkiem wykalkulowane. Minimalizm filmowych środków, jakie reżyser wykorzystuje, by maksymalnie zbliżyć widza do ekstremalnego stanu bohaterki wyrażany jest w precyzyjnym jak skalpel montażu i stalowej tonacji kolorystycznej filmu. Oprawa dźwiękowa tego świetnie sfotografowanego filmu sprowadzona jest do narastającego poddźwięku, który jeszcze bardziej potęguje grozę przesiąkniętej śmiercią codzienności Marian.

Gdyby jeszcze Antoniak znalazła adekwatną puentę dla swojej medytacji nad związkami seksualności ze śmiercią, mielibyśmy współczesne kino rzeczywiście dużego formatu i dowód na to, że artystka z każdym nowym filmem ma do powiedzenia o człowieku coraz więcej. Pozbawieni satysfakcjonującej konkluzji tych bądź co bądź zajmujących rozważań - fabularnej, ideologicznej, jakiejkolwiek - zostajemy z wypowiedzią, która zdążyła w dobitny sposób przedstawić intrygujący temat i... tyle. Code Blue to film, które nie tyle nie daje odpowiedzi na zadawane pytania - w swoim skrajnie bezosobowym podejściu do przedstawianych kwestii obraz Antoniak zadawaniem pytań zdaje się nie być nawet jakoś specjalnie zainteresowany. 

Oklaski za odwagę i bezkompromisowość, klapsy za treściowe niespełnienie.


(2,5 x KLAPS! = prawie dobry film)

Źródła: Gazeta Wyborcza, materiały dystrybutora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz