środa, 13 kwietnia 2011

[OFF PLUS CAMERA '11] NASZ DZIEŃ NADEJDZIE



















(Notre Jour Viendra)
Francja, 2010, 87 min.
Reżyseria: Romain Gavras


Francuski reżyser wideoklipów i reklamówek Romain Gavras (znany chociażby z ostatniej medialnej kampanii Adidasa) ma jakąś dziwną fiksację na punkcie rudowłosych przedstawicieli naszego gatunku. Najpierw w kwietniu 2010 r. uczynił ich bohaterem kontrowersyjnego teledysku M. I. A. Born Free, by w dalszej części roku rozwinąć swój alegoryczny pomysł do osiemdziesięciosiedmiominutowej fabuły, która aktualnie startuje w konkursie głównym tegorocznego OFF Plus Camera.

W Nasz dzień nadejdzie poznajemy Rémy’ego (Olivier Barthel), rudego nastolatka z bliżej nieokreślonej francuskiej mieściny, pomiatanego przez wszystkich - włącznie z matką i siostrą. Podczas gdy niepewny swej seksualnej orientacji Rémy w szkole zbiera cięgi od rówieśników, po ulicach tego samego fabrycznego miasta bez celu krąży czterdziestokilkuletnia wersja wchodzącego w dorosłość bohatera - zgorzkniały rudowłosy psychoanalityk Patrick (Vincent Cassel). Dziełem przypadku mężczyzna poznaje Rémy’ego i – dostrzegając w nim żałosne odzwierciedlenie samego siebie – postanawia wszelkimi możliwymi sposobami nauczyć chłopaka nosić z godnością atrybuty wytykanej palcami mniejszości.
Nie brzmi to nazbyt ciekawie, prawda. Po Nasz dzień nadejdzie sam też nie spodziewałem się niczego więcej ponad wymęczony debiut jadącego na kreskach reklamówkowego chałturnika, u którego pomysłów taki deficyt, że aż zmuszony jest wykorzystywać te same inspiracje zarówno w krótszych, jak i dłuższych formach artystycznej działalności. I tu miłe zaskoczenie: przy całej swej ostentacyjnej niedojrzałości (pretensjonalny główny bohater przez większość filmu nie rozstaje się ze sportową kuszą) i luźnej strukturze prowadzącego donikąd kina drogi  Nasz dzień nadejdzie fascynuje tym, jak pozornie nieprzystające do siebie elementy składają się na całkiem oryginalną całość. Umowność na granicy głupoty łączy się tutaj z głęboko ludzkim dramatem, a coraz bardziej brutalne epizody na drodze tej męskiej wersji Thelmy i Louise płynnie przechodzą w niemalże poetyckie obrazy francuskiej prowincji. Gdy w pewnym momencie goniący w piętkę bohaterowie postanawiają emigrować do Irlandii (widząc w niej mekkę dla rudowłosych), i tak dobrze już zdezorientowany widz orientuje się, że nie ma najmniejszego pojęcia, jak określić się wobec organicznie przemieszanych przez Gavrasa sarkazmu i melancholii. I nagle przestaje dziwić recykling wcześniej wykorzystanego pomysłu: postrzelona figura prześladowań rudowłosych - jedynie napoczęta w teledysku M. I. A. - w  Nasz dzień nadejdzie (nomen omen slogan IRA) nabiera pełni smaku, obejmując swoim sensem wszystkie rodzaje wykluczenia, jakich może doświadczyć współczesny człowiek. W tym samym czasie reżyser – któremu ewidentnie daleko do tępego społecznikowskiego zacięcia – stoi z boku i w najlepsze naśmiewa się z pojemności swojej genialnej metafory. Nazwać takie podejście odważnym to jak nie powiedzieć nic.

Mało filmów w życiu widziałem, ale wśród tych z gatunku artystycznego WTF, debiutancki humbug Gavrasa plasuje się dla mnie co najmniej w pierwszej piątce.


(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)

Źródła: IMDb, OFF Plus Camera

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz