czwartek, 30 grudnia 2010

BYE BYE 2010


FADE IN: Kopę lat, Drodzy Czytelnicy! Tak, wiem, wiem, zażegnywałem się, że będzie częściej, naobiecywałem bóg wie czego, a rzeczywistość taka, że od ponad miesiąca nie pojawił się żaden post. (Ba, nawet świątecznych życzeń nie było! Chamstwo i słoma z sofiksów po prostu...) Cóż, życie bywa brutalne i autor też doświadczył tego na własnej skórze, zapadając na choróbsko, którego leczenie konsekwentnie uniemożliwia mu wysiłek umysłowy tak niezbędny do sklecenia kilku sensownych akapitów. Ale wygląda na to, że będzie szło ku lepszemu, więc na tę chwilę żaby nie ma co bać.

Dzisiejsze podsumowanie 2010 r. w polskich kinach niektórym może wydać się chybione pod względem uwzględnionych tytułów - niektóre z nich są w końcu formalnie obrazami datowanymi na rok 2009 (a np. taki Głód McQueena - nawet na 2008). Wszystkiemu winni polscy dystrybutorzy, których polityka wprowadzania filmów na nasze ekrany zgodnie z peerelowską tradycją rządzi się tylko im znaną logiką (a raczej jej brakiem). Tym samym poniższa lista - nie dość, że cokolwiek wiekowa - musi się także obyć bez tych tegorocznych tytułów, którymi zdążył już zachwycić się świat (jak chociażby Czarny łabędź Aronofsky'ego czy Wkraczając w pustkę Noego). Ale jak by nie było, mijający rok nie należał do najgorszych pod względem jakości i różnorodności ruchomych obrazków wyświetlanych w polskich kinach. Pomiędzy kolejną częścią miłosnych rozterek amerykańskich wampirów i wilkołaków a następną karkołomną próbą przedefiniowania standardów komedii romantycznej z rąk polskich filmowców, znalazła się grupa filmów, na które warto było czekać. Ja przynajmniej - przy całej skłonności do wieszania psów na wszystkim i wszystkich - w 2010 trafiłem na kilka tytułów, bez znajomości których moje kinowe doświadczenie byłoby bez dwóch zdań dużo uboższe.
Oto lista dziesięciu faworytów mijającego roku.

10. FISH TANK (reż. Andrea Arnold, dystr. TiM Film Studio)

By zrobić dobrze zakorzeniony w rzeczywistości film o dojrzewaniu na początku dwudziestego pierwszego wieku, potrzeba lepszego kozaka. [Podobnie ma się sprawa z tłumaczeniem tytułów na język polski (fish tank to po naszemu "akwarium", tłumoku jeden!), ale to już inna para kaloszy.] Wiedzą coś o tym twórcy brytyjskiego serialu Skins, ale jeszcze lepszy kontakt ze światem angielskich nastolatków zdaje się mieć Andrea Arnold, tegoroczna zwyciężczyni BAFTy za film opisujący szamotanie się pyskatej, niełatwej młodzieży (debiutująca Katie Jarvis) w pułapce codzienności graniczącej z patologią. Nikt nie robi takich lewicujących filmów lepiej niż Wyspiarze, jednak w filmie Arnold to nie zawsze subtelne społecznikowskie zacięcie kina Loacha i Leigha zyskuje mniej ograniczony, bardziej kobiecy punkt widzenia. Z wielką korzyścią dla widza.

9. LAS (reż. Piotr Dumała, dystr. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty)

Pierwszy aktorski film animatorskiego narodowego skarbu, Piotra Dumały. Forma odmienna, ale to nadal ten kafkowsko-schulzowski Dumała, którego znamy ze Zbrodni i kary. Umierający ojciec, opiekujący się nim syn i obojga mężczyzn wędrówka przez zasnuty mgłą las. Czarno-białe zdjęcia, zero informacji o czasie i miejscu akcji, biblijne odniesienia i gęsta cisza przetykana lakonicznym dialogiem. Film jak oglądanie niemego zegarmistrza naprawiającego wiekowy zegar: nie do końca rozumiem, co się dzieje, ale i tak nie mogę przestać patrzeć.

8. ILUZJONISTA (reż. Sylvain Chomet, dystr. Hagi)

Sylvain Chomet aż siedem lat kazał nam czekać na kolejną po Triu z Belleville pełnometrażową animację swojego autorstwa. Widać, że Francuz w tym czasie nie próżnował: osadzona w Edynburgu lat 50. zeszłego wieku opowieść o trzeciorzędnym iluzjoniście i jego nastoletniej podopiecznej jest filmem dojrzalszym i pod względem techniki wykonania (perfekcyjnie odwzorowana topografia miasta, bardziej realistyczna kreska, trójwymiarowe jazdy wokół wzgórz Edynburga), i tonu samej opowieści (absurdalny humor, którym tak gęsto przetykane było Trio, tutaj jest tylko gdzieniegdzie dodawanym smaczkiem do tej słodko-gorzkiej historii o spóźnionym ojcostwie). Smutne to wszystko jak cholera, ale, eh, po projekcji jakoś tak człowiekowi na sercu piękniej. Merci beaucoup, Francuzom Pixar nadal niepotrzebny.

7. INCEPCJA (reż. Christopher Nolan, dystr. Galapagos)

Tak, to nie jest idealny film (błagam: powiedzcie nam w końcu, jak ten Eames jest w stanie podszywać się pod inne osoby!), ale w tym roku i tak nikomu lepiej nie udało się w kinie połączyć kukurydzianej rozrywki ze stymulowaniem napędzanej colą mózgownicy widza. Mrocznym rycerzem Christopher Nolan zawiesił sobie wysoko poprzeczkę tylko po to, by w Incepcji - z typowo angielskim poczuciem humoru - pokazać nam, z jakich warstw poprzeczka jest zbudowana i ile zabawy jest przy rozkładaniu jej na części pierwsze. Neurologiczny film szpiegowski? Poproszę.

6. GŁÓD (reż. Steve McQueen, dystr. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty)

Jeżeli myśleliście, że Steve McQueen odszedł od nas w 1980 r., jesteście w błędzie. McQueen żyje, jest teraz czarnym Angolem, mieszka to w Londynie, to w Amsterdamie i na co dzień zajmuje się wideoinstalacjami. O, a przy okazji w 2008 r. lekką ręką wyreżyserował film o strajku głodowym przeprowadzonym w 1981 r. przez politycznych więźniów w Irlandii Północnej. Głód to kolejna po Fish Tank wspaniała rola Michaela Fassbendera (tak fizycznie wyniszczająca, że nawet Christian Bale zieleniał z zazdrości) i jedna z najpiękniejszych scen śmierci, jakie widziało kino. Steve McQueen wiecznie żywy!

5. THE SOCIAL NETWORK (reż. David Fincher, dystr. UIP)

Bo Ryszard III Szekspira nigdy nie wyglądał tak dobrze na ekranie.

4. KRÓLESTWO ZWIERZĄT (reż. David Michôd, dystr. Hagi)

Nieczęsto dane jest nam w kinach oglądać filmy z Antypodów. No dobra, oglądamy je tylko wtedy, kiedy Hollywood pozwoli Bazowi Luhrmanowi zrobić film innego gatunku niż musical (a po wynikach finansowych Australii pewnie prędko się to nie powtórzy), albo gdy raz na dekadę trafi się jakiś dobry australijski horror. (Widzieliście Piąty wymiar Christophera Smitha? Jest nadal w kinach, a w tym podsumowaniu znalazł się w drugiej dziesiątce.) Z tym większą przyjemnością w grudniu br. powitaliśmy na naszych ekranach ten zaskakująco dojrzały debiut Davida Michôda, w którym historię upadku australijskiego klanu złodziei oglądamy oczami emocjonalnie zblokowanego, zagubionego po śmierci matki nastolatka (James Frecheville). Żar lejący się z ekranu, oniryczna muzyka i powoli zaciskająca się dramaturgiczna pętla jak za dobrych czasów Michaela Manna. Przy reżyserskim debiucie Michôda analogiczne Miasto złodziei Afflecka to kino klasy C.

3. POWAŻNY CZŁOWIEK (reż. Ethan i Joel Coen, dystr. Best Film)

Specyficzne poczucie humoru Coenów i ich filmowe wybory czasem mogą zastanawiać (takie Ladykillers, czyli zabójczy kwintet np. to syf jakich mało), ale jedno trzeba im przyznać: jak chcą, to potrafią. W przypadku filmowej kroniki nieszczęść, jakie stają się udziałem Larry'ego Gopnika (Michael Stuhlbarg) Coenowie napisali dla nas filmową symfonię, w której każdy instrument zgrał tak, jak życzyliby sobie tego i twórcy, i publika, i krytycy. Takie hiobowe wieści cieszą każdego kinomana.

2. WYJŚCIE PRZEZ SKLEP Z PAMIĄTKAMI (reż. Banksy, dystr. Gutek Film)

Ironicznie reklamowany jako "pierwszy streetartowy film katastroficzny" dokumentalny debiut Banksy'ego, brytyjskiego graficiarza i terrorysty sztuki współczesnej, jest dla street artu tym, czym WikiLeaks ostatnio jest dla włodarzy tego świata. Banksy nie ma złudzeń co do tego, jak bardzo "podziemna" może być w dzisiejszych czasach sztuka ulicy, czego wyraz daje w swoim demaskatorskim dokumencie, po drodze stawiając na głowie tak sam temat swojego filmu, jak i nasze wyobrażenie o dokumencie jako gatunku filmowym. Ten pozornie partyzancko niedojrzały film mówi więcej o medialnej naturze dzisiejszego świata niż niejeden nad wyraz elokwentny antyglobalistyczny manifest Naomi Klein. Powitajmy nowego mistrz ciętej popkulturowej riposty. (Dla tych, którzy nie w temacie, pierwsze pięć minut filmu.)

1. PROROK (reż. Jacques Audiard, dystr. TiM Film Studio)

Sensacja zeszłorocznego festiwalu w Cannes, ponad dwuipółgodzinny Prorok Jacquesa Audiarda dopiero w maju 2010 dotarł na polskie ekrany, gdzie miejsca długo nie zagrzał, pozostając prawie niezauważonym przez znaczną część widzów (w tym przez piszącego te słowa). Całkiem niefajnie, bo ta niedawno wydana u nas na DVD historia przestępczej edukacji młodego Araba (Tahar Rahim) to obraz noszący znamiona narracyjnej wirtuozerii będącej udziałem tylko nielicznych twórców kina. Paradoksalnie równie brutalny co liryczny Prorok to francuskie addendum do Gomorry Matteo Garrone, jednocześnie jeden z najbardziej plastycznych obrazów więziennego życia, jakie dane było nam oglądać w filmie fabularnym. Jak dla mnie Człowiek z blizną dwudziestego pierwszego wieku.

FADE OUT: Życząc nam wszystkim przynajmniej równie ciekawego 2011 r. w polskich kinach, nieśmiało zapytuję: a co Wam przypadło do gustu w mijającym roku?

Źródła: YouTube, materiały dystrybutorów

4 komentarze:

  1. W dziesiątce najlepszych, zdecydowanie zabrakło mi filmu Beats of Freedom - Zew wolności. Niby taki polski, niepozorny,a jednak utkwił w pamięci i wywołał,przynajmniej we mnie,wszystkie kolory emocji:)Eh...aż chciałoby się to wszystko przeżyć,być z tymi ludźmi i walczyć o wolność,a nie szlajać się po kinach,oglądać telewizję i "siedzieć na internecie" (lub innych meblach;)
    Natomiast,co do filmu jako dokumentu,hmm...chciałoby się więcej...szczególnie w zakończeniu.

    Aha,i jeszcze czarno-białe zdjęcia z lat osiemdziesiątych - uwielbiam!:)

    P.S Bardzo fajne to podsumowanie,ale niestety, zobowiązuje mnie do obejrzenia jeszcze paru filmów;) np. Królestwa Zwierząt.

    Wielkie dzięki!

    Pozdrawiam i w 2011r. życzę czasu na oglądanie i recenzowanie filmów:)No i zdrowia!

    3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokument słabiutki formalnie (i karygodnie krótki - akurat takich gadających głów chciałoby się posłuchać trochę dłużej), ale obrazy, które przypomina, boleśnie dają do zrozumienia, jak wiele zmieniło się od tamtych, wygodnie czarno-białych czasów.

    Pamięć ludzka jednak zawodną jest, bo gdyby nie impuls przekazany przez ten pozytywnie nostalgiczny film, tę część mojego dzieciństwa pewnie nadal wspominałbym raczej mgliście.
    Dobrze, jak ktoś czasem przypomni nam to, co już wiemy:)

    Dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że pan wrócił do żywych. Ja ograniczam zupełnie właśnie swoje szaleństwa, więc obaj możemy się spotykać w dobrym zdrowiu.

    Z rzeczy z którymi się zapoznałem (Prorok, Banksy, Królestwo zwierząt, Incepcja i Fish Tank) to oczywiście muszę przyznać, że być powinny i być muszą w każdym top10.

    Z rzeczy, które mam do sprawdzenia z polskich kin: Dubel, Nic osobistego, Beats of Freedom, Robin Hood, Niezasłane łóżka, Essential Killing, Zwycięzca. Czy coś tego jest może w drugiej dziesiątce?

    Cóż muszę się przyznać wstyd, że mi na ten czas trochę urocze przeciętniaki się zapamiętały (i to teen!)...

    Kick-Ass jako obrazoburcze wydymanie Spider-Mana (kinowego) z dobrze zakamuflowanym brytyjskim stylem. Matthew Vaughna zaczynam podejrzewać za sekret chwytliwości pierwszych filmów Guya Ritchiego.

    The Runaways (to zdaje się jako kategoria straight to PL DVD) z rolami tych dwóch dziewczynek, których nazwiska przez długi czas ignorowałem, więc nie przypomnę sobie na zawołanie;) W każdym razie grały w tych kochliwych wampirach i innych hitach. W historii girlsbandu widzę walkę o zmianę wizerunku, ale przede wszystkim jest tam genialna rola Michaela Shannona jako ich menago. Nie mogę patrzeć już na biografię kapel, ale ta była na tyle niestandardowa, że żadne punkty struktury takich historii nie mogły tutaj zaistnieć. I to też było intrygujące. Swego rodzaju.

    Na razie tyle, dzięki. TOP10 z 2010 będę mógł zrobić pewnie gdzieś koło listopada;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Druga dziesiątka wygląda tak:
    11. MOON
    12. WSZYSTKO CO KOCHAM
    13. PIĄTY WYMIAR
    14. LOUDRES
    15. NIC OSOBISTEGO
    16. AMERYKANIN
    17. FANTASTYCZNY PAN LIS
    18. HEJ, SKARBIE
    19. OSTATNI EGZORCYZM
    20. BEATS OF FREEDOM - ZEW WOLNOŚCI

    "Kick-Ass" nie wszedł do zestawu, bo zdenerwowało mnie niezdecydowanie Vaughana: zaczął film obrazoburczo (zgodnie z duchem komiksu Millara), a później oddalił się w tradycyjne rejony superbohaterskiego filmidła dla amerykańskiej młodzieży (w oryginale np. laska, na której tak zależy głównemu bohaterowi, to straszliwy pustostan, a cała historia kończy się tym, że i tak jej nie zdobywa). Gdyby adaptacja bardziej odważnie trzymałaby się litery komiksu, byłby dużo lepszy wynik.

    "Runaways" nie widziałem, ale po tej krótkiej recenzji czuję się zaintrygowany (sort of;)

    OdpowiedzUsuń