niedziela, 28 października 2012

[SZYBKI KLAPS!] SKYFALL


Stany Zjed./Wlk. Brytania, 2012, 143 min.
Reż. Sam Mendes
Dystrybucja: Forum Film

Postać nieśmiertelnego agenta brytyjskich służb specjalnych sieje zniszczenie na naszych ekranach już od pół wieku. Co przygotowali producenci, by uczcić pięćdziesięciolecie serii? Nobilitację postaci przez powierzenie jej w ręce Sama Mendesa (Para na życie) - reżysera o teatralnej proweniencji i dramatycznym zapleczu potwierdzonym Oscarem (American Beauty). Kto jednak spodziewał się, że wybór ten zmieni dwudziesty trzeci odcinek przygód Jamesa Bonda w bergmanowską psychodramę, może spać spokojnie.

Jest i widowiskowo, i z humorem; są piękne panie, pościgi i egzotyczne lokacje. Ale wcale nie oznacza to, że mamy tu do czynienia z odstępstwem od "poważnej" wersji Bonda, którą znamy z dwóch poprzednich filmów z Danielem Craigiem. Co to, to nie: Mendes zrobił najlepszą rzecz, jaka mogła przydarzyć się serii na tym etapie - odmienionego, uczłowieczonego agenta 007 wpisał na nowo w bondowski kanon.

W Skyfall Mendes wraca do korzeni, korzystając przy tym z całkiem nowoczesnych rozwiązań. Brzmi to jak oksymoron, ale jak historia kinematografii pokazuje, świetnie sprawdzający się w praktyce. Tak jak Christopher Nolan w trylogii Mrocznego Rycerza wziął na tapetę przedwojenną komiksową postać i nadał jej rysy człowieka XXI wieku, tak Mendes próbuje agenta Jej Królewskiej Mości wpisać w ramy współczesnego świata, jednocześnie nie zapominając o półwieczu popkulturowych naleciałości związanych z postacią. Dzisiejszy James Bond - wciąż pozostając kobieciarzem gustującym w Martini - nie kryje ani homoseksualnych epizodów, ani zamiłowania do piwa. Kwatermistrz Q (Ben Whisaw) zbrojownię pełną odjechanych wynalazków zamienił na laptopa, dzięki któremu "jest w stanie dokonać więcej szkód przed poranną filiżanką herbaty, niż Bond przez cały dzień". Obojgu przyjdzie im zmierzyć się z przeciwnikiem, który w przednim wydaniu Javiera Bardema jest zarówno wariacją na temat przerysowanych bondowskich czarnych charakterów, jak i współczesnym terrorystą, u którego fundamentalizm zastąpiono osobistą wendetą na byłej pracodawczyni M (Judi Dench).

Podobnie jak u Nolana w Mrocznym rycerzu Mendes jednym z bohaterów swojego filmu czyni miasto pozostające na łasce szaleńca. Dawno w Bondzie nie było tak dużo Londynu i dawno brytyjska metropolia na ekranie nie wyglądała tak imponująco. Nie dziwi fakt, że londyńską premierę filmu swoją obecnością uświetnili członkowie rodziny królewskiej - pięknie sfotografowany przez Rogera Deakinsa (Prawdziwe męstwo), rozliczeniowy acz podnoszący na duchu Skyfall to najlepsza wizytówka, jaką Wielka Brytania może aktualnie przedstawić światu.

Jeżeli Skyfall można opisać jednym słowem, to słowem tym jest elegancja (jakkolwiek wyświechtanie miałoby to nie zabrzmieć). Osiągniętej przez Mendesa i scenarzystów (Neal Purvis, John Logan i Robert Wade) niewymuszonej finezji i fabularnego spokoju próżno szukać nawet w dwóch poprzednich rewizyjnych odsłonach serii; tak, jakby proces przechodzenia od Bonda komiksowego do tego z krwi i kości, właśnie dopiero w Skyfall oficjalnie dobiegł końca, tworząc uniwersum tak spójne, jak to z czasów Zimnej Wojny, tuzina ciź uwieszonych na ramieniu i ratowania się z opresji przy pomocy wybuchających długopisów (do czego w Skyfall nie omieszkano nawiązać). Co więcej, taki też jest tutaj 007 w wydaniu Craiga - choć omylny, zużyty i zgorzkniały, ale swe nowo nabyte człowieczeństwo noszący z dumą i pewnością siebie tak elegancką, że przyćmiewa ono nawet klasyczne machismo Seana Connery'ego. Uczłowieczony 007 Craiga - odarty z nadprzyrodzonego anturażu i seksizmu, za który pokochał go świat - paradoksalnie wydaje się dzisiaj bardziej akceptowalny jako James Bond niż wszystkie wcześniejsze wcielenia, z którymi przez tyle dekad przyszło nam kojarzyć tę postać.

Formuła wypróbowana przy okazji Casino Royale dojrzała i oto po fazie eksperymentów z postacią, w końcu mamy Bonda, którego nowe szaty nie uwierają ani aktora obarczonego odpowiedzialnością przedstawiania 007 światu na nowo, ani widzów, którym przyszło tę ryzykowną transformację obserwować; Bonda odmienionego, który na własnych nogach stoi już na tyle mocno, że wolno mu  polemizować z własną przeszłością. Oczywiście, nieprzejednani bondowscy tradycjonaliści nadal będę kręcić nosem (że jest zbyt poważnie, że za mało golizny, że brakuje gadżetów), ale prawda jest taka, że Skyfall to Bond idealnie skrojony na miarę naszych czasów i w precyzji swego wykonania jeden z najciekawszych odcinków serii w ogóle. Kto wie, czy nie najlepszy.


(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)

Źródła: materiały dystrybutora

2 komentarze: