sobota, 5 marca 2011

[SZYBKI KLAPS!] THE FIGHTER


(The Fighter)
USA, 2010, 115 min.
Reżyseria: David O. Russell
Dystrybucja: Monolith

Walka o miłość kobiety czy o los jakiejś sieroty? W tym konkretnym przypadku poręczne pytanie dostajemy dzięki uprzejmości Jacka Lipnicka, hollywoodzkiego superproducenta z Bartona Finka (1991) Ethana i Joela Coenów, a dotyczy ono motywacji wysiłków protagonisty filmu o zapaśnikach, którego scenariusz ma dostarczyć tytułowy dramatopisarz. Zdezorientowany Fink w końcu sugeruje, że możnaby uwzględnić oba powody (pewnie mając na uwadze fakt, że takim zabiegiem automatycznie zwiększy się dramaturgiczną stawkę całej historii). Pracując nad Fighterem, dawno nieobecny reżyser David O. Russel (Złoto pustyni, 1999) najwyraźniej wziął sobie tę sugestię mocno do serca, bo oto dał nam film, który Fink tak bezskutecznie próbował napisać w klasycznym już obrazie Coenów. 


Kobietą, o której uczucie u Russela walczy nienajmłodszy już bokser Micky Ward (czterdziestoletni Mark Wahlberg), to wygadana kelnerka Charlene (nominowana do Oscara® Amy Adams); sierotą (losu) jest jego przyrodni brat Dicky (znów wychudzony Christian Bale, tegoroczny laureat nagrody Amerykańskiej Akademii Filmu i Wiedzy Filmowej), niegdysiejszy bokserski mistrz - obecnie narkoman i mało skuteczny trener Micky'ego. Rodzina Warda ogólnie daleka jest od przykładu zdrowej komórki społecznej: matka-menadżerka Micky'ego (Melissa Leo, również nagrodzona Oscarem® za drugoplanową rolę) ciągle beszta swojego do-serca-przyłóż męża (Jack McGee), a boksującego się syna traktuje jak maszynkę do robienia pieniędzy; obrazu dopełnia siedem sióstr Micky'ego, których głównym zajęciem zdaje się być obgadywanie wszystkich dookoła i bierne oczekiwanie, aż uczynny braciszek zarobi na potrzeby zbytnio polegającej na nim rodziny. Tym samym, gdy w ten sprawnie funkcjonujący rodzinno-finansowy układ wkrada się obcy element w postaci Charlene (która uzmysławia Micky'emu, jak zgubny wpływ może dla jego kariery mieć pasożytniczy stosunek jego bliskich), wszystkim zaangażowanym stronom zaczynają puszczać nerwy, a sam bokser staje przed niełatwym wyborem: albo boks, albo rodzina.

W amerykańskim przemyśle filmowym obrazy, których akcja w dużej mierze dzieje się na ringu, traktowane są co najmniej jak badania okresowe - co kilka lat po prostu ktoś musi taki film zrobić. W sumie trudno się dziwić: historie o laniu się po mordzie z przeciwnościami losu w tle uwielbiane są od początków kina - tak przez widownie, jak przez niewybrednych krytyków. Spójrzmy, jak to wyglądało chociażby w ostatniej dekadzie:
  • 2001: Ali Michaela Manna
  • 2004: Za wszelką cenę Clinta Eastwooda
  • 2005: Człowiek ringu Rona Howarda
  • 2006: Rocky Balboa Sylvestra Stallone
  • 2008: Zapaśnik Darrena Aronofsky'ego
Wszystkie powyższe filmy zwróciły się z nawiązką i nominowane były do nagród Akademii (wszystkie oprócz biednego Rocky'ego Balboi, któremu nominacja należała się jak psu Pedigree - jeżeli nie za całokształt wysiłku, to na pewno za dołująco realistyczną, wypraną z kolorów scenografię Franca-Giacoma Carbone, przy której dekoracje Tima Grimesa do Zapaśnika wyglądają jak malownicza pocztówka). David O. Russel, który od czasu Jak być sobą (2004) nie zrobił pełnometrażowego filmu, dobrze wiedział, że jeżeli ma szansę wrócić do hollywoodzkiej pierwszej ligi, to właśnie dzięki wyreżyserowaniu takiej klasycznej opowieści - wpisującej się w popularny schemat i jednocześnie z życia wziętej (tak, historia upadków i wzlotów rodziny bokserów zdarzyła się naprawdę w przemysłowym Lowell, i - wraz z sukcesem filmu Russela - toczy się po dziś dzień). 

Okres z życia przyrodnich braci pomiędzy 1992 i '93 r. już wcześniej interesował filmowców. W wyprodukowanym przez HBO dokumencie High on Crack Street: Lost Lives in Lowell Maryann DeLeo i Richarda Farrella (kręcenie którego zostało całkiem zmyślnie wplecione w główne wątki Fightera) historia uzależnienia Dicky'ego stanowi sporą część godzinnego zapisu z biednych ulic czwartego co do wielkości miasta stanu Massachusetts. I tak naprawdę ta część sagi rodziny Wardów podobnie zaważyła na frekwencyjnym sukcesie Fightera (zarobione ponad 90 milionów dolarów do końca lutego br. na terenie samych Stanów Zjednoczonych), który bez społeczno-obyczajowych wycieczek byłby kolejnym typowym filmem o boksie, w którym próżno by szukać czegokolwiek wartego uwagi. Miło zobaczyć Bale'a w pierwszej od sam nie wiem kiedy roli z elementami komediowymi (pierdzący gardłem Batman się nie liczy, bo to aktorowi wyszło całkiem niezamierzenie) - nawet jeżeli wymusza to zepchnięcie głównej postaci Wahlberga (dużo mniej rozrywkowej i raczej pasywnej) na dalszy plan. Nie jest to jednak dla Bale'a kreacja godna prestiżowych nagród, i to samo można powiedzieć o drugiej wygranej z obsady filmu Russella - Melissie Leo. W obu przypadkach to najzwyczajniej w świecie dobra, profesjonalna robota - bez specjalnych fajerwerków czy jakiegokolwiek aktorskiego novum. I nie inaczej ma się sprawa, co do ogólnej oceny Fightera: Russell sprawnie opowiedział historię bokserskiej rodziny z Lowell, dając nam coś, co kiedyś postrzegane byłoby jedynie jako kinowy standard, a nie materiał godny nagród i ogólnoświatowego poklasku. Z tak mocno skonwencjonalizowanego gatunku, jakim jest filmu ringu, w 2011 r. po prostu nie da się już zrobić zjawiskowego kina.


(2,5 x KLAPS! = prawie dobry film)

Fragmenty Fightera i materiał o produkcji filmu tradycyjnie na KLAPS!Tube. Dokument High on Crack Street: Lost Lives in Lowell DeLeo i Farrella w całości do obejrzenia tutaj.

Źródła: materiały dystrybutora, YouTube, SnagFilms

2 komentarze:

  1. A mi tam się film podobał. No nie jest to zadne dzielo, ale i tak oglada sie to lepiej niz polowe filmow , ktora teraz jest w kinach. W sumie mogliby puszczac to razem z tym dokumentem, bo rzeczywiscie calkiem inaczej odbiera sie sam film po obejrzeniu tego skad ta historia sie wziela (znaczy: lepiej)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozostaje mieć nadzieję, że może dołączą dokument do jakiejś specjalnej edycji Blu-ray. W sumie Dicky'ego tak dużo tam nie ma, ale jako portret tamtej społeczności - bezcenne!

    OdpowiedzUsuń