poniedziałek, 7 listopada 2011

[SZYBKI KLAPS!] LIFE IN A DAY



















USA/Wlk. Brytania, 2011, 95 min.
Reżyseria: Kevin Macdonald i inni
Dystrybucja: YouTube

Czego się boisz? Co kochasz? Co masz teraz w kieszeniach? Na te druzgocąco osobiste pytania stara się odpowiedzieć A Life in a Day, film dokumentujący dwudziesty czwarty lipca zeszłego roku w różnych zakątkach świata. Dokument wyreżyserowany przez Kevina Macdonalda (Stan gry, 2009) stworzono na podstawie osiemdziesięciu tysięcy zgłoszeń nadesłanych na konkurs serwisu YouTube i firmy producenckiej braci Ridleya i Tony'ego Scottów (Scott Free). Cztery i pół tysiąca godzin nagrań zmontowanych z anielską cierpliwoscią przez Joe Walkera (Harry Brown, 2009) uzupełniono materiałem ekip Macdonalda, które podjęły się udokumentowania 24 lipca 2010 r. w rejonach, gdzie posiadanie możliwości zapisu audio-wideo nie jest tak powszechne jak w bardziej uprzemysłowionych częściach świata. Od 2 listopada br. - po transmitowanej na żywo w YouTube premierze na festiwalu w Sundance i ponad półrocznym tournée filmu po innych imprezach filmowych - popularny serwis darmowo udostępnia dokument na swoich stronach.

Ze względu na swoją niecodzienną formę (ponad 80 tysięcy autorów) A Life in a Day to film dokumentalny, jakich mało. Z oczywistych przyczyn nie powinno tu być ani wyraźnego bohatera, ani scalającego całość przewodniego tematu (bo każdego twórcę w nadesłanym materiale interesuje przecież coś innego). Coż, nie do końca: im dłużej obcujemy z  mnogością punktów widzenia, z jakich przedstawiany jest ten jeden, pozornie nieciekawy dzień w historii ludzkości, zdajemy sobie sprawę z faktu, że rzeczywistym tematem filmu jest codzienność wyrażona cyfrowym wielogłosem, a jego zbiorowym bohaterem jesteśmy my sami - domorośli kronikarze XXI wieku.

Jako górnolotny komentarz na temat demokratyzacji medium filmowego brzmi to może i ciekawie (a na pewno ciut pretensjonalnie), jednak ludzka percepcja i film jako narzędzie komunikacji rządzą się swoimi prawami; dlatego też - by oglądanie tak rozdrobnionego materiału nie stało się dla widza męczarnią - pomysłodawcy projektu każą wszystkim autorom filmów odpowiedzieć sobie na trzy proste pytania. Nieprzewidywalny zestaw wypowiedzi o tym, co kogo przeraża, co kto uwielbia i co aktualnie dana osoba ma przy sobie, dał twórcom pretekst do stworzenia kilku figlarnych montażówek, które od biedy jakoś tam scalają tę globalną audio-wizualną mozaikę. Podobnie mając na uwadze oglądalność materiału, Macdonald przetyka te dziewięćdziesiąt minut z hakiem kilkoma powracającymi postaciami: owdowiałym młodym Azjatą, który samotnie wychowuje kilkuletniego syna, grupą słowiańskich pasterzy kóz, którzy wytwarzają bryndzę, kilkuletnim pucybutem, którego jedynym oknem na świat jest Wikipedia, którą po pracy zgłębia na swoim rozklekotanym laptopie. Jako spoiwo te wątki sprawdzają się marnie, ale same historie są rzeczywiście zajmujące.

W niełatwej nawigacji poprzez globalne spojrzenie na 10 lipca 2010 r. pomaga nam muzyka. Raz tęskna, raz rozbrykana oprawa dźwiękowa autorstwa Harry'ego Gregson-Williams (Kowboje i Obcy, 2011) i Matthew Herberta (Human Traffic, 1999) w miarę gładko prowadzi widza przez zapis codziennych czynności bohaterów (pobudki, mycie zębów, przygotowywanie posiłków i ich spożywanie, praca, drzemki, narodziny, zaręczyny, śluby, itp.), natchnioną nutą dodatkowo podkreślając afirmacyjny charakter całości. Dobrze, że w tej apoteozie codzienności oblanej muzycznym lukrem czasem zdarzy się obraz, który wyraźnie odstaje od reszty (niestroniące od krwawych szczegółów zdjęcia uboju bydła, ulicznej bójki, czy wielodzietnej rodzinny żyjącej na skraju nędzy). Pomimo tego A Life in a Day jako dokumentowi na pewno nie zaszkodziłaby większa ilość spojrzeń wysłanych w kierunku tej mniej fotogenicznej strony życia - w końcu to właśnie dziesiątego lipca 2010 r. ludzie tratowali się w tunelu prowadzącym pod główną scenę duisburskiej Love Parade. Macdonald o tym co prawda napomyka, jednak nieśmiałość, z jaką to robi, uzmysławia nam, że w tym kalejdoskopie punktów widzenia producenci preferują raczej te przefiltrowane przez różowe okulary.

Koniec końców największą wartością projektu okazuje się być nie to, co widzimy na ekranie, ale sam fakt powstania filmu pozszywanego z tysięcy godzin materiału, na których zarejestrowano jedną dobę z historii ludzkości. W ciągu ostatniej dekady serwisy takie jak YouTube, MySpace i Vimeo skutecznie zakończyły monopol stacji telewizyjnych, kin i dystrybutorów na publikację materiału filmowego. Dana w ten sposób zwykłym ludziom możliwość wyrażania się poprzez upubliczniony zapis audio-wideo, dostępny z prawie każdego miejsca na świecie (tak, Chińska Republiko Ludowa, o tobie mówię), stała się jednym z najważniejszych zjawisk społecznych nowego wieku. Nikt nie chce przeżyć życia niezauważonym:, a darmowa globalna dystrybucja prywatnych nagrań dała nam możliwość przypominania światu, że żyjemy tu i teraz i chcemy zostać zapamiętani - pozwoliła unieśmiertalniać się z każdym nowo załadowanym filmem (jaki miałby on nie być pod względem wykonania i "wartości artystycznych"). Zamykająca A Life in a Day apologia nudnej codzienności przez dziewczynę, która chciała nakręcić atrakcyjny materiał, a w tym dniu, jak na złość, nic interesującego nie chciało się wydarzyć, jest tego najlepszym potwierdzeniem.

Film w całości do obejrzenia na stronie dystrybutora.


(2,5 x KLAPS! = prawie dobry film)

Źródła: YouTube, TNW

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz