czwartek, 14 sierpnia 2014

[OFTOPIK] AKTOR MICHAEL CERA NAGRAŁ FOLKOWĄ PŁYTĘ I MOŻNA POSŁUCHAĆ JEJ ZA DARMO


Niespodzianka. Michael Cera - kanadyjski aktor młodego pokolenia znany z ról zahukanych nastolatków (Supersamiec, JunoScott Pilgrim kontra świat) - wydał płytę. Płyta nie jest ani kompromitująca, ani śmieszna, a już na pewno nie jest po prostu czyjąś gwiazdorską fanaberią (patrz: wokalna kariera Idrisa Elby). Dla widzów kojarzących Cerę wyłącznie z postaci pierdołowatych geeków, które trzymają się go od świetnej roli George'a Michaela Blutha w serialu Arrested development (pol. Bogaci bankruci), płyta ta może wręcz stać się powodem, by na dwudziestosześciolatka spojrzeć bardziej przychylnym okiem.

Wydana na Bandcampie płyta zatytułowana True that jest mocno niszowa w swoim brzmieniu, muzycznie utrzymana w stylistyce amerykańskiego alt folku, i w głównej mierze instrumentalna. Cera śpiewa tu i tam, i pewnie jego głos nie każdemu przypadnie do gustu, ale jego wokal w muzyczny gatunek wpisuje się on idealnie (ok, Bonnie Prince Billy to on nie jest, ale pierwsze koty za płoty). Jeżeli ktoś ma głowę i uszy otwarte na muzykę trochę inną niż ta, która najlepiej mu podchodzi, płytę przesłucha jeżeli nie z satysfakcją, to przynajmniej z zaciekawieniem (Cera jest autorem zamieszczonych na True that kompozycji i sam gra na wszystkich instrumentach). 

środa, 13 sierpnia 2014

DZIEŃ, W KTÓRYM POZNAŁEM ROBINA WILLIAMSA

Fot. Janusz Kazimierz Dybkowski

Kto zna mnie z czasów licealnych, na pewno się zdziwił, że od momentu, kiedy wczoraj dowiedzieliśmy się o samobójczej śmierci Robina Williamsa, nie skomentowałem tego faktu ani na blogu, ani nawet na żadnym z jego wielu fanpejdży. Zdziwienie bierze się z faktu, że każdy kto kojarzy mnie z moich lat nastych spędzonych w rodzinnym Piotrkowie Trybunalskim, wie, jak wielkim wydarzeniem dla autora tego bloga było poznanie Williamsa, kiedy jako siedemnastolatek miał przyjemność pracować z amerykańskim aktorem na planie wojennej tragikomedii w reżyserii Petera Kassovitza. Film zatytułowany był Jakub kłamca, opowiadał o życiu w żydowskim gettcie w czasie II wojny światowej, a ja byłem jednym z piotrkowian, którym udało się dostać pracę jako statysta przy tej hollywoodzkiej produkcji.

Porządnego filmowego bakcyla podłapałem już kilka lat wcześniej (o tym na blogu kiedy indziej), ale to właśnie te dwa tygodnie w październiku 1997 r. na planie Jakuba kłamcy sprawiły, że kinem zaraziłem się na dobre i żyję nim po dziś dzień. To wtedy poznałem film od kuchni, obserwując dzień po dniu, jak żmudną pracą jest przygotowanie i kontrola planu zdjęciowego, poznając mnogość funkcji, za które na tym polu walki odpowiadają różni ludzie, i ogólnie jak wiele z operacji militarnej ma kręcenie tego typu produkcji. Przez 12 dni zdjęciowych dane mi było obserwować machinę filmową i zasady jej działania oraz poznawać wszystkich tych, bez których nie jest ona w stanie sobie poradzić - od cateringu i garderobianych, przez wózkarzy i elektryków, po kierownika planu i aktorów. Ci ostatni w hierarchii zespołu pracującego przy filmie plasowali się wyżej niż sam reżyser i producenci, więc dostęp do nich był mocno ograniczony; tym bardziej cieszyłem się, kiedy w końcu dane mi było poznać Robina Williamsa.

niedziela, 3 sierpnia 2014

STRAŻNICY GALAKTYKI

(Guardians of the Galaxy)
Stany Zjed.2014, 121 min.
Produkcja: Kevin Feige, David J. Grant i inni
Reżyseria: James Gunn
Scenariusz: Nicole Perlman, James Gunn
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Tyler Bates
Montaż: Fred Raskin, Hughes Winborne, Craig Wood
Kostiumy: Alexandra Byrne
Scenografia:Charlew Wood
Obsada: Chris Pratt, Zoe Saldana, Bradley Cooper, Dave Bautista, Vin Diesel, John C. Reilly, Lee Pace, Glenn Close i inni
Dystrybucja: Disney

FADE IN: Gdy w 2008 r. Marvel podejmował ryzyko, by po raz kolejny spróbować przenieść na ekrany jeden z ich tytułów (Iron Man), nikt nie sądził, że sześć lat później filmy o bohaterach komiksów amerykańskiego wydawcy będą jednymi z najbardziej kasowych produkcji nowego tysiąclecia. Cierpiętniczy Batman i Superman od Detective Comics grzali w kinie miejsce już od dawien dawna, ale to właśnie dzięki ekranizacjom Marvela film superbohaterski trafił do naprawdę szerokiej publiczności, proponując połączenie wyrazistych, na wskroś ludzkich postaci, inscenizacyjnego rozmachu oraz dosyć oryginalnego tonu opowieści - o niebo lżejszego niż to, do czego pryzwyczaiły nas ekranizacje komiksów DC (nieco bardziej "dorosła" druga część Kapitana Ameryki jest tu wyjątkiem potwierdzającym regułę). Gwarantem sukcesu filmów studia okazała się zmyślna strategia fabularnego łączenia kolejnych obrazów, która kazała widzom wracać do kin, by poznać ciąg dalszy historii o perypetiach wciąż rozrastającej się galerii obrońców naszego świata. Rozpisany na fazy przez producenta Kevina Feige'a projekt przedstawiania na ekranie rozległego unwersum Marvela właśnie dotarł do dziesiątej odsłony i z tej okazji studio postanowiło pokazać nam, co się stanie, gdy ze swoją historią wyjdą poza granice naszego układu gwiezdnego.