piątek, 17 lutego 2012

[SZYBKI KLAPS!] ARTYSTA



















(The Artist)
Belgia/Francja/Stany Zjed. 2011, 100 min.
Reżyseria: Michel Hazanavicius
Dystrybucja: Forum Film

Ostatnimi czasy trudno o tydzień bez kolejnych nominacji do nagród dla Artysty Michela Hazanaviciusa. Poniedziałkowa wygrana filmu aż w siedmiu kategoriach podczas corocznych laurów rozdawanych przez Brytyjską Akademię Sztuk Filmowych i Telwizyjnych (BAFTA) wpisuje się w długą listę wyróżnień i ukłonów dla tej czarno-białej wycieczki do Hollywood lat 20. zeszłego wieku. Co stoi za krytycznym sukcesem programowo niedzisiejszego Artysty?

Treściowo mamy tu do czynienia z amalgamatem Narodzin gwiazdy (1932) Wellmana i Deszczowej piosenki (1952) Donena i Kelly'ego: gwiazdor kina niemego George Valentin (Jean Dujardin) przypadkiem inicjuje ciąg wydarzeń, który w niedługim czasie winduje na szczyty sławy Peppy Miller (Berenice Bejo), rozkochaną w nim statystkę. Gdy Peppy zyskuje coraz większą popularność w kinie dźwiękowym, gwiazda nieprzekonanego do nowego formatu Valentina zaczyna szybko gasnąć. Wgłębiać się dalej w fabułę nie ma co (jako że za bardzo nie ma w co), bo bezwstydnie ograna historia jest tutaj dokładnie tym, czym twórcy chcą, żeby była dla widza - idyllicznym wspomnieniem innej ery kina i fabularnym pretekstem do rozpoczęcia filmowej igraszki z estetyką, która wszystkim kojarzy się z czasami, kiedy film był rozrywką rozczulająco naiwną, bez cienia wyrachowania (co, swoją drogą, jest skojarzeniem całkiem mylnym).

Artyście termin "zabawa w kino" zyskuje znamiona w sztuki. W odtwarzanie rozwiązań inscenizacyjnych, ustawień kamery, sposobów gry aktorskiej i mód z przełomu lat 20. i 30. twórcy wkładają tyle serca, że z czasem przestajemy myśleć o tym, że mamy do czynienia z genialną fałszywką i zaczynamy traktować Artystę jak niemożliwe znalezisko z archiwum filmu niemego. 
Nagrody za Artystę zdążyli już zebrać chyba wszyscy zaangażowani w produkcję obrazu (włącznie z sympatycznym psem głównego bohatera), i trudno się dziwić - Hazanaviciusa nabożne traktowanie tego przełomowego momentu w historii kina przekłada się na rzemieślniczą precyzję i emocjonalne zaangażowanie całego zespołu współpracowników. Dujardin - główny bohater całego tego zamieszania - nie jest w Artyście jedynie współczesnym aktorem odgrywającym ekranowego amanta z czasów świetności Rudolfa Valentino: on w tym filmie nim rzeczywiście jest - w każdym staroświeckim geście, zalotnym spojrzeniu i szarmanckim uśmiechu. Oby francuski aktor w Hollywood nie skończył jak każdy utalentowany cudzoziemiec - grając bondowskie szwarccharaktery.

Nie ma się co okłamywać: czarujący Artysta to perfekcyjnie wykonane zadanie z emulacji eleganckiego kształtu i prostolinijnego ducha dawno minionej epoki kina - aż i jedynie. Tym pięknym hołdem dla amerykańskiego kina Francuzi zagrali Hollywood na uczuciach jak mało kto - trudno się dziwić, że anglosaski świat obsypuje ich za to nagrodami.


(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)

Żródła: Stopkaltka, IMDb, Funny or Die, materiały dystrybutora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz