czwartek, 29 kwietnia 2010

I'M HERE


(I'm Here)
USA, 2010, 29 min.
Reżyseria: Spike Jonze
Scenariusz: Spike Jonze
Zdjęcia: Adam Kimmel
Muzyka: Sam Spiegel
Montaż: Stephen Berger, Eric Zumbrunnen
Scenograf: Floyd Albee
Kostiumy: Casey Storm
Występują: Andrew Garfield, Sienna Guillory, Daniel London, Richard Penni inni

FADE IN: Po Parallel Lines, mariażu reklamy i filmu ciąg dalszy – tym razem dzięki funduszom Absoluta i talentowi konsekwentnie postrzelonego Spike’a Jonze (Adaptacja., 2002, Gdzie mieszkają dzikie stwory, 2009).

Osadzony w słonecznej, prześwietlonej wręcz Kalifornii (co dobrze ilustruje plakat powyżej) I’m Here opowiada historię Sheldona (Andrew Garfield), nieśmiałego robota-bibliotekarza, którego pełna rutyny codzienność nabiera kolorów, gdy poznaje Franceskę (Sienna Guillory) - pełnego apetytu na życie żeńskiego robota, któremu nie w głowie egzystowanie według zasad narzuconych przez człowieka. Dzięki bezkompromisowości Franceski i uczuciu, które zaczyna kiełkować między dwojgiem robotów, Sheldon zdaje sobie sprawę z faktu, że sam tęskni za formą bytowania inną od jego podwójnie mechanicznej egzystencji – taką, w której znajdzie się miejsce chociażby na dzielenie z innym robotem codziennych doładowań baterii.

Nie wiem, jak Spike Jonze to robi, ale empatia i psychologiczna prawda, jaką nasącza swoje filmy, reklamy i teledyski, sprawia, że jestem w stanie uwierzyć w nawet najbardziej niedorzeczne sytuacje, w jakich zwykle stawia swoich bohaterów. Tak właśnie w pełni zanurzony w świat przedstawiony oglądałem teledysk przedstawiający gadającego psa ze złamaną nogą, który szuka akceptacji na ulicach Nowego Jorku (Daft Punk Da Funk, 1997); równie mocno angażowałem się w moralny upadek zakompleksionego lalkarza, który przejmuje – dzięki portalowi na półpiętrze nowojorskiego wieżowca – ciało i umysł Johna Malkovicha (Być jak John Malkovich, 1999). Tak też czuję się teraz, śledząc bohatera I’m Here, który – nie da się nie zauważyć - zamiast głowy zdaje się mieć mojego pierwszego peceta. Powód jest prosty: Jonze reprezentuje wyższą klasę subtelnej manipulacji widzem, gdzie poszanowanie dla odbiorcy wyraża się w elegancji, z jaką reżyser kieruje naszymi emocjami – jednocześnie nie biorąc ani siebie, ani swojej roli przesadnie poważnie (żeby lepiej zrozumieć, o co mi chodzi, sprawdzicie tę klasyczną już reklamę Ikei). Dodać do tego konsekwencję i pietyzm, z jakimi nakreśla się świat opowiadanej historii (nastrojowe zdjęcia Adama Kimmla doprawione hipnotycznymi kołysankami Aski Matsumiyi, pierwszej próby efekty specjalne autorstwa Metod Studios), i to w pełni wystarczy, żeby uwierzyć w tę całkiem nierealną historię.

Samotność w sieci: wyobcowany Sheldon (Andrew Garfield) przeprowadza codzienne doładowanie poprzez połączenie z siecią energetyczną miasta.


Snując swoją słodko-gorzką opowieść o niełatwym związku dwojga robotów, Jonze w I’m Here nawiązuje (świadomie lub nie) do Drzewa darów (1964) Shela Silversteina – lekko kontrowersyjnej książki dla dzieci, traktującej o skomplikowanej naturze miłości (nie tylko rodzicielskiej). Jeżeli ktoś zna tę historyjkę z dzieciństwa, może domyślać się kierunku, jaki w pewnym momencie obiera I’m Here. A ja już może lepiej się zamknę, żeby czasem nie odebrać Wam satysfakcji z obcowania z tym niecodziennie dobrym filmem (który w całości dostępny jest tutaj):


(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)

FADE OUT: Innym internetowym projektem sponsorowanym przez Abosluta jest NY-Z, piętnastominutowy film dokumentujący zeszłoroczny koncert Jaya-Z w hołdzie ofiarom ataku na wieże World Trade Center. (Podobnie jak w I’m Here tutaj wódka szwedzkiego potentata reklamowana jest w formie tradycyjnego product placement.) Dokument zrealizował Danny Clinch - protegowany guru fotoportretu, Annie Leibovitz:



Żródła: Absolut, YouTube, JoBlo, IMDB, Wikipedia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz