środa, 6 października 2010

PIRANIA 3D


(Piranha)
USA, 2010, 88 min.
Produkcja: Alexandre Aja, Mark Canton, Gregory Levasseur, Marc Toberoff
Reżyseria: Alexandre Aja
Scenariusz: Alexandre Aja, Josh Stolberg, Pete Goldfinger, Gregory Levasseur
Zdjęcia: John R. Leonetti
Montaż: Baxter
Muzyka: Michael Wandmacher
Scenografia: Clark Hunter
Kostiumy: Sanja Milkovic Hays
Występują: Elisabeth Shue, Jerry O'Connell, Ving Rhames, Steven R. McQueen, Christopher Lloyd i inni
Dystrybucja: Monolith

FADE IN: I jak tu nie kochać naszych dystrybutorów. Podczas gdy większość cywilizowanego świata kinowe wakacje ma już za sobą, u nas - dzięki tradycyjnej opieszałości zapyziałych byznesmenów, którzy decydują, jakie zagraniczne produkcje (i kiedy) będziemy oglądać na naszych ekranach - sezon na słoneczną głupotę trwa nadal. Ale z porannymi temperaturami rzędu 3°C taka sytuacja jest nam chyba nawet trochę na rękę. Teoretycznie, znaczy się.

Na pierwszy rzut oka Pirania 3D powinna rozgrzewać przynajmniej na kilku poziomach: czy to miejscem i czasem akcji (kurort nad jeziorem Victoria w Arizonie zaanektowany przez rozwiązłych studentów podczas wiosennych wakacji), czy golizną, którą epatuje z subtelnością zbliżoną do przekazu serii Girls Gone Wild (dawno niewidziany Jerry O'Connell gra tutaj nawet postać wzorowaną na właścicielu marki Joe Francisie), czy dobrze obrzydliwymi jatkami, które gotują młodzieży prehistoryczne piranie, uwolnione z tektonicznej kieszeni pod dnem jeziora. Wszystko to ujęte w tak wielokrotny popkulturowy nawias, że aż dziw bierze, że ten skromny filmik (mizerne osiemdziesiąt osiem minut) specjalizującego się w remake’ach Francuza Alexandra Aji (Wzgórza mają oczy, 2006, Lustra, 2008) podczas projekcji nie rozsypuje się na oczach widza. Oto film, który jest nową wersją parodii Szczęk Spielberga zrealizowanej w 1978 r. przez Joe Dantego, która to parodia była już odświeżana w 1995 r przez Scotta P. Levy’ego; tym samym tegoroczna wersja Aji jest - moment, niech to sobie poukładam - ...nowszą wersją nowej wersji parodii filmu Spielberga z 1975 r. (!). Dla lepszego podkreślenia tej żałosnej meta- jakości swojego filmu reżyser nie omieszkał w Piranii 3D obsadzić w epizodzie gwiazdy obrazu, który tę szczególną odmianę horroru zapoczątkował. Znany ze Szczęk Richard Dreyfuss - bo o nim mowa - kontynuuje nautyczny wątek swojej kariery (także w Poseidonie, 2006, Petersena) ochoczo naśmiewając się z roli, która w połowie lat siedemdziesiątych wyrwała go z aktorskiego getta i przyniosła światową popularność (nawet radiowa piosenka, która towarzyszy jego krótkiemu występowi, to ten sam utwór, który razem z Royem Scheiderem i Robertem Shawem odśpiewywał w Szczękach). Popkulturowy kanibalizm pełną parą!

Hej, w tym filmie jest nawet doktor Emmett Brown z Powrotu do przyszłości!
Od czasu trójwymiarowej rewolucji przeprowadzonej pod flagą Avatara Camerona, przez dziesięć ostatnich miesięcy mieliśmy do czynienia głównie z filmami 3D, które radośnie korzystały z koniunktury nakręconej przez tę pozornie nową jakość kinowego doświadczenia, nie dając w zamian praktycznie niczego, co usprawiedliwiałoby niebotycznie wysokie ceny biletów (Alicja w Krainie Czarów Burtona, Starcie tytanów Leterriera, Ostatni Władca Wiatru Shyamalana), z w zasadzie tylko jednym odstępstwem od smutnej normy (Jak wytrenować smoka DeBoisa i Sandersa). Pirania 3D - podobnie jak wcześniej wymienione trójwymiarowopodobne produkty - nakręcona została bez użycia stereoskopowej technologii, by dopiero w postprodukcji zostać przekonwertowaną na modny format. Tym razem jednak proces nie został przeprowadzony zgodnie z hollywoodzką normą (czyt. "szybko i bez sensu"), bo trójwymiarowe efekty, którymi inkrustowany jest film wybrane zostały z widocznym pomyślunkiem i faktycznie cieszą oko (mój faworyt: odgryziony i wypluty przez piranię penis jednego z bohaterów). Dodatkowym realizacyjnym atutem jest również fakt, że większa część filmu kręcona była w dobrze nasłonecznionych plenerach Arizony w czerwcu 2009 r., więc strata na jasności obrazu, która jest zmorą ostatnich produkcji 3D, w Piranii 3D nie jest czymś na tyle zauważalnym, by przeszkadzało to w odbiorze filmu.

Krytycy są zgodni: właśnie TAKĄ tematykę powinno poruszać kino 3D! Od lewej: Danii (Riley Steele), Crystal (Kelly Brook) i ich "reżyser" Derrick Jones (Jerry O'Connell).
Co może przeszkadzać, to sama jego treść. Aja wyraźnie hołduje tej dosłownej odmianie horroru, którą zapoczątkowała Piła (2004) Jamesa Wana, a która – na nasze nieszczęście - jest obecnie głównonurtowym wyznacznikiem tego, jak powinno się straszyć widza (kto miał przyjemność oglądać poprzedni film Francuza, wie, o czym mowa). Pocieszające jest jednak to, że tej radosnej rzezi, której doświadczamy w Piranii 3D, tym razem bliżej jest do parodystycznej zgrywy á la klasyczny Sam Raimi (Martwe zło, 1981, Wrota do piekieł, 2009) niż do niezdrowej przyjemności czerpanej z torturowania ludzi przypisanej na stałe do serii Hostel Eliego Rotha (którego tutaj możemy podziwiać w roli obleśnego wodzireja konkursów na miss mokrego podkoszulka). Tak czy siak, jeżeli od takiego rodzaju filmu wymagacie inteligentnie i miarowo budowanej atmosfery zagrożenia, będziecie chyba musieli poczekać na amerykański remake Pozwól mi wejść (podobno nawet lepszy od szwedzkiego oryginału), bo Pirania 3D subtelnością dorównuje kunsztowi chirurgów plastycznych Krzysztofa Ibisza.

Chociaż tyle dobrego, że nikt tutaj nie stara się mydlić nam oczu co do przesadnych ambicji filmowców czy jakiejkolwiek głębi przekazu. Oryginalny slogan reklamowy filmu brzmi "Sea, sex, and blood" i Pirania 3D na szczęście jest tak samo pociesznie prymitywna jak powyższe wypowiedzenie. Tym samym wychodzi na to, że widz dostaje produkt w stu procentach zgodny z reklamą. Lepsze takie zalety niż żadne.


(3,5 x KLAPS! = film przeciętnie słaby)

FADE OUT: Dodatnie plusy dla twórców za dystans do samych siebie:


Źródła: Funny or Die, materiały dystrybutora

3 komentarze:

  1. Dzięki za ostrzeżenie - omijam kino. Jeśli chcesz sporo klapsów porozdawać to polecam Wall Street. Wyszedłem w trakcie, nie dało się wytrzymać.

    Pozdr.!

    OdpowiedzUsuń
  2. Na sam film nie znalazłem czasu, ale słyszałem, że nowe "Wall Street" ustanawia rekord w ilości metafor bańki na rolkę filmu;)
    A "Piranię" całkiem przyjemnie by się oglądało, gdybyśmy byli seksualnie sfrustrowanymi dziewiętnastolatkami, którzy z horrorów widzieli tylko "Miłość na wybiegu" - inaczej szkoda czasu i pieniędzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze słyszałeś! Rekord ustanowiony! W następnej kolejności idę na "I am love" - dam znać, czy warto. Pozdr.!

    OdpowiedzUsuń