wtorek, 13 września 2011

[SZYBKI KLAPS!] O PÓŁNOCY W PARYŻU

(Midnight in Paris)
Hiszpania/USA, 2011, 94 min.
Reżyseria: Woody Allen
Dystrybucja: Kino Świat

Przyjęło się uważać, że nawet słaby Allen to i tak lepsza propozycja kinowa niż większość tego, co z tygodnia na tydzień podrzucają nam dystrybutorzy. Pomimo honorowej premiery na tegorocznym festiwalu w Cannes i pozytywnego przyjęcia tamże, najnowszy film nowojorczyka po raz pierwszy od lat zadaje kłam temu popularnemu stwierdzeniu.

Allena europejskiej wycieczki ciąg dalszy: po czterech filmach nakręconych w Londynie i jednym w Barcelonie, tym razem siedemdziesięciopięcioletni reżyser zabiera nas do Paryża. Narzeczeni Gil i Inez (Owen Wilson i Rachel McAdams) w mieście miłości szukają inspiracji do wicia wspólnego gniazdka. On, wzięty hollywoodzki scenarzysta i niespełniony powieściopisarz, najchętniej zarzuciłby dobrze płatne chałtury i zamieszkałby właśnie w Paryżu, gdzie mógłby odnaleźć inspirację do pracy nad niedokończoną powieścią. Ona, rozpuszczona córka bogatych rodziców (którzy, ku poirytowaniu Gila, towarzyszą obojgu w tej podróży przedślubnej), o przeprowadzce nie chce słyszeć i pasjami wydaje pieniądze na antyki do wspólnego mieszkania w Malibu. Nie dziwi więc fakt, że podczas gdy Inez wieczory spędza w towarzystwie znajomego małżeństwa pseudoitelektualistów (Michael Sheen i Nina Arianda), samotnik Gil nocą woli szukać literackiej weny wśród uliczek Montmarte'u, w latach dwudziestych tak chętnie uczęszczanych przez jego literackich bohaterów: F. Scotta Fitzgeralda i Ernesta Hemingwaya. Podczas jednej z takich nocnych przechadzek Gil będzie miał okazję przenieść się w czasie i skonfrontować swoją romantyczną wizję paryskiej bohemy z rzeczywiostością lat dwudziestych zeszłego wieku. Pozna również tajemniczą kobietę (Marion Cotillard), dla której tę północną podróż do przeszłości Paryża zapragnie odbywać co noc. 

Godna podziwu jest konsekwencja Allena, który nawet na kilka lat przed osiemdziesiątką nadal jest w stanie utrzymać szalone tempo kręcenia przynajmniej jednego filmu na rok. Podziw podziwem, jednak smakowanie tegorocznego owocu jego pracy może pozostawiać lekki niedosyt. Niby wszystko tutaj jest: wygadany protagonista-neurotyk (pierwszorzędnie emulujacy Allena Owen Wilson), eleganckie zdjęcia wielkomiejskich przestrzeni (kolejna po Życiu i całej reszcie, 2009, współpraca Allena z operatorem Dariusem Khondji), dialogi iskrzące się wysublimowanym humorem (zwraca uwagę prześmieszny epizod Adriena Brody'ego jako Slavadora Dalí), celna analiza niełatwych relacji damsko-męskich, a całość elegancko upięta górujacą nad wszystkim myślą przewodnią (nie zauważając możliwości, jakie daje nam nasza współczesność, wegetujemy z przeświadczeniem, że w innych czasach żyłoby nam się lepiej). I może właśnie poprzez upchnięcie w O północy w Paryżu wszystkich składowych, które przyszło kojarzyć z filmografią nowojorczyka, ostatni film Allena ogląda się jak nostalgiczną autoparodię - akademickie ćwiczenie z Allena przygotowane przez samego Allena.

Nieprzyjemnie postmodernistyczny charakter całego przedsięwzięcia dodatkowo podkreśla przyciężkawa intertekstualność filmu. Często przetykane kulturowymi nawiązaniami filmy Allena z zasady kierowane były do tej części widowni, która nie dość, że ma za sobą przynajmniej mały epizod ze szkolnictwem wyższym, to na dodatek obyta jest z szeroko pojęta kulturą - patrz słynny gag z Annie Hall (1977) z gościnnym udziałem teoretyka mediów Marshalla MacLuhana (kogo?). Jednak podczas gdy większość przykładów filmografii nowojorczyka korzysta z tych nawiązań z umiarem, jego tegoroczna pocztówka z Paryża zarzuca widza zatrważającą ilością historycznych kontekstów i postaci, w efekcie alienując niewyedukowanego widza, który zmuszony jest w trakcie projekcji polegać na reakcjach reszty widowni, by nie wyjść na całkowitego ignoranta (humor w większości przypadków oparty jest na biografiach znanych postaci świata dwudziestowiecznej literatury i sztuki). Henri Toulouse Lautrec, Gertruda Stein, T. S. Elliot - dla zwykłego zjadacza chleba te i inne postaci bohemy artystycznej Paryża stanowić będą większą tajemnicę niż mechanizm kontrolujący to, jak główny bohater powraca do współczesności po swoich nocnych podróżach w czasie. Owszem, filmy Allena zawsze kierowane były do wykształciuchów, ale w tym konkretnym przypadku nagromadzenie intertekstualiów na milimetr kwadratowy taśmy filmowej całkiem niepotrzebnie zamyka filmowi drogę do szerszej widowni.

Jeden element w O północy w Paryżu jest wzorcowy, a mianowicie tempo. Reżyser prowadzi nas przez swoją współczesną bajkę z wigorem godnym dwudziestolatka, nie pozwalając widzom na ani jedną chwilę nudy  - nawet wtedy, gdy oddaje się rozważaniom na temat ludzkiej tendencji do upatrywania lepszych czasów w dalekiej przeszłości. Cóż z tego, skoro zwieńczenie tej historii przychodzi zbyt nagle, dodatkowo całkiem niezasłużenie - tak dla poczynań bohatera, jak i samej historii. Filmy Allena nigdy nie grzeszyły metrażem, ale ten ostatni przelatuje przez ekran szybciej niż strzała amora, zostawiając widza z niewygodnym uczuciem obejrzenia ledwo dwóch trzecich z oryginalnie planowanej fantazji na temat męskiej wersji Kopciuszka. Pozostaje mieć nadzieję, że przyszłoroczne przetwarzanie motywów z Boccaccia, tym razem w malowniczej scenerii Wiecznego Miasta, przyjdzie reżyserowi z mniej odtwórczym efektem.


(3 x KLAPS! = przeciętny film)

Źródła: materiały dystrybutora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz