wtorek, 3 stycznia 2012

2011 W KINIE (CZĘŚĆ II)


















Opublikowana jeszcze w 2011 pierwsza część podsumowania zeszłego roku w polskich kinach nie wzbudziła wśród Szanownych Czytelników większych kontrowersji. Zobaczmy, jak będzie
z tytułami, które uplasowały w pierwszej dziesiątce. Kamera... Akcja!

10 >>>> MŁYN I KRZYŻ (reż. Lech Majewski, dystr. ITI Cinema)
Na styku kultury wysokiej i niskiej czasem potrafią zdarzyć się rzeczy całkiem niespotykane. Lech Majewski, współczesny człowiek renesansu (reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta, malarz, poeta
i prozaik), postanowił przy pomocy tego jarmarcznego medium, jakim jest kino, opowiedzieć historię obrazu "Procesja na Kalwarię" (1564) Pietera Breugela Starszego, ożywiając zarówno bohaterów klasycznego malowidła, jak i społeczno-historyczny kontekst jego powstania. Odtwarzający rolę malarza Rutger Hauer przechadza się po z pietyzmem odtworzonych przestrzeniach obrazu, złorzecząc pod nosem na katolickiego króla Filipa, a my zastanawiamy się, czemu efekty specjalne w dzisiejszych czasach tak rzadko używane są z równie imponującym efektem, jak tutaj.
Dodać do tego jeszcze interaktywność i będziemy mieli kino 2.0 pełną gębą.

9 >>>> WUJEK BOONMEE, KTÓRY POTRAFI PRZYWOŁAĆ SWOJE POPRZEDNIE WCIELENIA (reż. Apichatpong Weerasethakul, dystr. AP Manana)
Tajski Wujek Boonmee to bliski kuzyn południowokoreańskiej Wiosny, lata, jesieni, zimy i... wiosny (2003) Kima Ki-duka, nawet jeżeli zdecydowanie mniej poukładany. Przez swoją kulturową hermetyczność i medytacyjne wręcz tempo film dosyć niełatwy w odbiorze, wynagradzający jednak cierpliwość widza kojącą dawką dalekowschodniego natchnienia. My oglądamy film, a film ogląda nas.


8 >>>> WKRACZAJĄC W PUSTKĘ (reż. Gaspar Noé, dystr. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty/SPI)
Pierwszy - i niejedyny na liście - spadochroniarzy
z mroków przeszłości roku 2009.
Francuz Gaspar Noé znany jest z wszystkiego oprócz subtelności - zamieszczone w Niedwracalnym (2002) sekwencje gwałtu w przejściu podziemnym
i morderstwa gaśnicą przeszły do historii jako jedne
z najbardziej ekstremalnych scen utrwalonych
na celuloidzie. We Wkraczając w pustkę Noé kontynuuje naturalistyczne kronikarstwo losów wszelkiej maści wykolejeńców, tym razem jednak
z wyraźną nutą ojcowskiego zrozumienia, doprawione szczyptą rozważań na temat życia
po śmierci. By nie było zbyt romantycznie, robi to z karkołomnej perspektywy głównego bohatera - brata-narkomana tancerki go-go wegetującej w dzielnicach rozpusty współczesnego Tokio.
Istnieją filmy tak intensywne, że ogląda się je tylko raz - ta bezpośrednia relacja z tokijskiego rynsztoka jest jednym z nich.

7 >>>> DRZEWO ŻYCIA (reż. Terrence Malick, dystr. Monolith)
Próbując odnaleźć filmową antytezę Wkraczając 
w pustkę, w tym roku nie znajdziemy niczego lepszego niż długo oczekiwany, piąty film Terrence'a Malicka (Cienka czerwona linia, 1998). W blisko czterdziestoletniej karierze Malick nigdy nie krył judeo-chrześcijańskich korzeni swojej twórczości (przypowieściowe Niebiańskie dni, których akcja dzieje się w 1916 r., mogłyby równie dobrze być osadzone
w czasach opisywanych w Starym Testamencie).
W swoim najnowszym filmie amerykański reżyser idzie na całość i - wbrew postępującej sekularyzacji kultury - tworzy głęboko uduchowiony, przeładowany chrześcijańską symboliką hymn pochwalny na cześć życia jako takiego. Czy Drzewo życia jest pretensjonalne?
Tak - wystarczy spojrzeć na sam tytuł. Czy ze względu na ten nadmiernie podniosły ton film jest w jakiś sposób gorszy? Ani trochę.

6 >>>> NAWET DESZCZ (reż. Icíar Bollaín, dystr. AP Manana)
Najbardziej "tradycyjny" obraz w pierwszej dziesiątce (tj. zrealizowany bez eksperymentatorskich zapędów), za to oparty na świetnym pomyśle. Do miasteczka
w Boliwii przyjeżdża ekipa realizująca film
o misjonarzach przeciwstawiających się wyzyskowi rdzennej ludności z rąk konkwistadorów. Do odegrania ról Indian z epoki Kolumba chciwy producent zatrudnia lokalną biedotę, płacąc im najniższą możliwą stawkę. Nie wie, że większość z nich zaangażowana jest w spór z merostwem spowodowany przejęciem wodociągów przez zagraniczną firmę. Wraz z postępem produkcji konflikt między mieszkańcami
a monopolistą kontrolującym wodę zaognia się. Pozbawieni alternatywy Indianie zbrojnie przeciwstawiają się wrogowi z zewnątrz - tak w kręconym filmie, jak i w rzeczywistości.

5 >>>> DRIVE (reż. Nicolas Winding Refn, dystr. ITI Cinema)
Filmową Danię jeżeli ktoś już jakoś kojarzył, to zwykle z von Trierem (Melancholia, 2011), Lone Scherfig (Była sobie dziewczyna, 2009), ewentualnie z Thomasem Vinterbergiem (Moja droga Wendy, 2005). Od 2011 r. większość filmowego świata kraj ten będzie łączyć
z nazwiskiem Nicolasa Windinga Refna - czterdziestolatka, który na zeszłorocznym festiwalu
w Cannes zwinął von Trierowi sprzed nosa statuetkę
dla najlepszego reżysera. A odebrał ją za film,
który pomimo tego, że mocno bazuje na lekko już wyświechtanych tropach kina sensacyjnego lat 70. i 80. (Peckinpah, Hill, Mann) - potrafi filmowe fonemy złożyć we własny, cokolwiek obcy język. I całkiem niecodzienny: ze wyrażeniami rozbitymi pomiędzy naiwnym rozmarzeniem samo- a bezlitosną przemocą spółgłosek. Nie dziwi fakt, że każdy z bohaterów dotychczasowych dziewięciu filmów Refna to odludek - co jak co, ale obcość to ten Wiking potrafi komunikować.

4 >>>> PINA (reż. Wim Wenders, dystr. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty)
Dopóki Wim Wenders nie zrobił tego filmu, nie wiedziałem, kim była Pina Bausch - światowej sławy niemiecka tancerka, choreograf i reżyser. Dopóki nie zobaczyłem Piny, nie byłem w stanie wyobrazić sobie, co ze stereoskopią potrafi zrobić prawdziwy artysta. Razem z Jaskinią zapomnianych snów Herzoga najlepszy w 2011 r. przykład użycia trzeciego wymiaru w kinie. James Cameron (Avatar, 2009) właśnie siedzi
w domu i z nerwów obgryza paznokcie.


3 >>>> KIEŁ (reż. Giorgos Lanthimos, dystr. Against Gravity)
Kolejna ofiara nielogicznych strategii polskich dystrybutorów. Kieł - nominalnie film z 2009 r. - to przykład alegorycznego kina, które na szczęście szybko się nie zestarzeje (podobnie jak np. Folwark zwierzęcy Orwella). Błyskotliwa i brutalna wizja totalitaryzmu na przykładzie greckiego małżeństwa, które od dziecka więzi swoje potomstwo, wmawiając córkom i synowi, że w świecie poza murem posesji nie da się przeżyć.
Filmowy ekwiwalent aktu wyrwania toczonego chorobą zęba. W pozytywnym sensie, ma się rozumieć.

2 >>>> DEBIUTANCI (reż. Mike Mills, dystr. Gutek Film)
Debiutanci - uważani przez niektórych za przykład infantylizacji kina dla wykształciuchów - to bezpretensojonalnie szczery, poniekąd autobiograficzny film Mike'a Millsa, uznanego projektanta okładek płyt
i reżysera wideoklipów (Moby, Beck, Beastie Boys, R.E.M., Air). W tej poetyckiej historii trzydziestokilkuletniego wrażliwca, który od umierającego ojca-geja uczy się miłości do życia, mocno subiektywna wizja świata łączy się z boleśnie realistycznym odwzorowaniem ludzkich emocji. W zasadzie to nie tylko ludzkich, bo jedną
z ważniejszych postaci jest tutaj pies, który... mówi, a jakże (napisami na dole ekranu,
ale zawsze).
Gdyby Sofia Coppola była mężczyzną, robiłaby takie kino.

1 >>>> ROZSTANIE (reż. Asghar Farhadi, dystr. Gutek Film)
Czasem, żeby wgnieść widza w fotel, nie potrzeba epickiej historii ani kadrów spływających widocznym nakładem znacznych środków. Czasem wystarczy najzwyklejsza historia z ulicy, parę naturalnych wnętrz, kilku dobrych aktorów, i reżyser, który potrafi to wszystko dobrze poprowadzić. Dwie arabskie rodziny rozbite między miłością do bliskich, własną dumą
a prawem koranicznym - skromny pomysł alchemią talentu irańskich filmowców przekształcony w ekranowy dynamit. Rozstanie jest jak perski Plac Zbawiciela - podobnie druzgocący co film Krzysztofa
i Joanny Krauzów, ale dla Polaka o tyle cenniejszy, że wzbogacony o unikatowy wgląd
w specyfikę irańskiego społeczeństwa, które - jeżeli wierzyć tej historii - wcale nie jest tak patriarchalne, jak mogłoby się wydawać.

Wyróżnienia:
>>>> 127 GODZIN (reż. Danny Boyle, dystr. Imperial - Cinepix)
>>>> NIEBEZPIECZNA METODA (reż. David Cronenberg, dystr. Imperial - Cinepix)
>>>> MAMUT (reż. Lukas Moodysson, dystr. Kino Świat)
>>>> NIEPOKONANI (reż. Peter Weir, dystr. Monolith)
>>>> SŁUŻĄCE (reż. Tate Taylor, dystr. Forum Film)
>>>> BOBASY (reż. Thomas Balmès, dystr. Kino Świat)
>>>> JASKINIA ZAPOMNIANYCH SNÓW (reż. Werner Herzog, dystr. Against Gravity)
>>>> ARMADILLO - WOJNA JEST W NAS (reż. Janus Metz Pedersen, dystr. Against Gravity)

Gwoli wyjaśnienia należy zaznaczyć, że w minionym roku kilka ciekawych tytułów całkiem umknęło uwadze KLAPS!a (m. in. Pogorzelisko, W lepszym świecie, Wtorek, po Świętach, Wszyscy wygrywają, Attenberg, Szpieg, Erratum, Ki, Czarny czwartek, Daas, Wymyk).
Na kształcie listy zaważył również fakt, iż część filmów datowanych na 2011 r. jeszcze do Polski nie dotarła (Meek's Cutoff, The Guard, Take Shelter, Rubber, Young Adult, The Artist, Sleeping Beauty, Kill List, Warrior, Hugo i jego wynalazek, W ciemności) lub została przekierowana bezpośrednio na rynek wideo (chociażby Senna, Atak na dzielnicę czy Scott Pilgrim kontra świat). Jak by nie było, w zeszłym roku na ilość okazji, by dobrze spędzić czas w kinie, narzekać nie mogliśmy. Oby podobnie było w 2012.


Źródła: materiały dystrybutorów

14 komentarzy:

  1. niestety widziałam tylko 4 wymienione filmy ;) kilka mi umknęło w kinie lub postanowiłam spożytkować bilety na coś innego, mniej ambitnego

    ale widziałam jedynkę, nad którą również zastanawiałam się w swoim rankingu oraz czwórkę, która mi się podobała, nawet ją chyba recenzowałam, ale nie do tego stopnia by dać jej nagrodę ;))

    plus za niekonwencjonalne wybory ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta cała demokratyzacja medium filmowego powoli zaczyna być nie lada problemem dla nas widzów: nie nadążamy oglądaniem tych wszystkich dobrych filmów! Wypadałoby znaleźć czas na odrobienie zaległości z 2011, a tu za rogiem czekają już "W ciemności" Holland, drugi "Sherlock Holmes" Richtiego i Larsson wg Finchera. Panie Premierze, jak żyć?)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja próbowałam nadrabiać zaległości w święta... ale jak piszesz zaczął się kolejny rok i tyle kinowych planów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgłaszam wyróżnienie dla "Pewnego dżentelmena" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten ze stalowym Stellanem? Nie widziałem:/ A tak btw, to mógłby się Pan podzielić własnym podsumowaniem...

    OdpowiedzUsuń
  6. Mógłbym, ale 1. widziałem tylko 4 z Twojej listy, 2. widziałem tylko tyle w tym roku, że podsumowanie byłoby objęte wybitną klauzulą rozrywkowości :/ Reflektujesz?

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozrywka to moje drugie imię (to albo Genowefa, nigdy nie pamiętam). Tak czy siak: dajesz!

    OdpowiedzUsuń
  8. No to cóż wedle życzenia. Zacznijmy od tego, że to był trudny rok. Rozczarowałem się wszystkim i na każdym polu. Obserwowałem upadek wartości, które do tej pory wyznawałem, a i pomimo wysiłków nie dawało się ich zastąpić żadnymi innymi. I to się tyczy również tego co działo się w kinie ... ;) Nie widziałem wiele, a nawet jakbym mógł to wolałbym nie.

    10. „Tamara i mężczyźni” – powiedzmy tak: dla mnie Woody Allen ostatnio bardzo konsekwentnie daje swojego niemłodego ciała (poza najlepszym dramatem jaki widziałem od lat „Wszystko gra”, ale chyba nie o to w tym chodzi). Ale tak jak i ja wiele mu zawdzięczam, tak chyba równie sporym dłużnikiem jest reżyser Stephen Frears tworząc tę adaptację powieści graficznej Posy Simmonds. Wspominam o tym głównie dlatego, że bardzo sympatycznie jest popatrzeć na sfrustrowanych panów pisarzy, którzy przebywając w domu pracy twórczej na angielskiej prowincji starają się raz jeszcze (albo po raz pierwszy) poczuć czar wielkich narracji. Monologi rodzące się w ich głowach brzmią niepokojąco podobnie do tych zaprezentowanych przy okazji rozkminek dwóch nastoletnich mieszkanek wioski. Wystarczy w tę sytuację włączyć powrót po latach fajnej panny po operacji nosa i podgrzanie atmosfery i mamy „cos prawie dla nas”.

    9. „Rango” – głównie za wysłuchanie prósb, aby Gore Verbinski przestał nas katować kolejnymi podrobami jednego wspaniałego pomysłu o piratach. No i w ubiegłym roku nie doczekałem się jednak „Dziennika zakrapianego rumem”, tutaj więc miałem nagrodę pocieszenia w postaci kameleona – najlepszej roli Deppa od kilu lat. Animacja IL&M jest wspaniała, w scenariuszu trochę zawiodłem się, kiedy historia zaczęła skręcać w stronę tradycyjnego westernu (ta podróż w hawajskiej koszuli zapowiadała się jednak ciekawiej), ale i tak sądzę, że na tle tych wszystkich niby dekadenckich niby autoironicznych pustych taśmowych bazgrołów dla najmłodszych oraz tego co robi Tim Burton ta jednak sympatyczna historyjka sto razy bardziej nadaje się dla dzieci i dorosłych.

    8. „Londyński bulwar” – chciałbym odnotować reżyserski debiut Williama Monahana - scenarzysty , który zasłynął w swoich pracach możliwościami upchnięcia 12 wątków na sekundę - m.in. „Infiltracja”, a wkrótce i druga część tego „dzieła”. Żeby odnaleźć prawdziwy fatalistyczny klimat kina noir, w stylu „Bulwaru Zachodzącego Słońca” przeniósł się na wciąż najbardziej podatny grunt, czyli Wyspy (wbrew temu, co się zwykło przypuszczać nie jest to 51-szy stan USA). To historia faceta (Farrella) , która najbardziej przypomina mi jak spędziłem ubiegły rok, zatrudnianie się jako ochroniarz i próby doradzania innym ludziom, aby nie popełniali moich błędów, z tą tylko różnicą, że on miał szczęscie znaleźć fuchę u rozchwianej emocjonalnie aktorki Keiry Knightley (mam słabość po „Domino”) i jej popisowo zagranego przez Davida Thewlisa kamerdynera – wiecznie na haju niedoceniony artysta o morderczych skłonnościach. Mimo, że wątki widziałem w wielu innych produkcjach (a zakończenie już przynajmniej dwa razy w „Życiu Carlita” i „Przekładańcu”) to mnie akurat swietnie się oglądało taki sen gangstera, a tak naprawdę stary dobry, ale zakamuflowany melodramat.

    7. „Strefa X” – no co więcej dodać… film sci-fi, który zaczyna się tam, gdzie każda normalna tego typu produkcja powinna się skończyć. Subtelny romans, przez co może faktycznie bardziej wiarygodny. Kino drogi z kosmitami, które proponuje podziwianie takich widoków, jakich próżno szukać w filmowych, autentycznych wyprawach po Ameryce Płd. A nad tym wszystkim obraz Meksyku (którego nigdy nie uda się oddać takiemu fuj Roberto Rodriguezowi) gdzie ludzie smieją się, tańczą, piją i pieprzą, ale nadziei to oni nie mają.

    OdpowiedzUsuń
  9. 6. „Tower Heist. Zemsta cieciów” – i tu niespodzianka numer 1 - inteligentna komedia (do tłumaczenia tytułu się już nie odnoszę) zakorzeniona w realiach społeczno-politycznych, czyli moja osobista walka na 99% kontra 1%. Cały czas miałem skojarzenia z lepszymi czasami amerykańskiej komedii, przy niektórych scenach widziałem a to "Nieoczekiwaną zamianę miejsc" a to "Wolny dzień Ferrisa Buellera". Eddie Murphy znowu jest wyciągany z pierdla i on po prostu jest stworzony do takich ról. ON ZNOWU JEST ZABAWNY! Ogłaszam jego powrót - Brett Ratner musiał mu powiedzieć - "wracamy do lat 80. ziomeczku". Z tego też powodu zaczęli chyba myśleć o czwartej części "Gliniarza z Beverly Hills". A teraz dlaczego jest inteligentna? Bo przez pierwsze ileś tam minut praktycznie nie ma się z czego śmiać, prezentuje się tylko smutną obserwacje. Twórcy przypominają, że wątki dramatyczne budują pozycję do prawdziwego śmiechu. Dużo dobrze dobranych ról - mnie rozwalała Tea Leoni i Michael Pena, Casey Affleck miał mniej momentów, ale ma najmocniejsze wejście. Więc nie przeoczcie jej z powodu kretyńskiego tłumaczenia. Zawyżam nawet przy względzie na przygłupią i przeciągniętą akcję końcową. Pocieszające zakończenie w którym główny bohater idzie odsiedzieć swoje a przy tym uśmiecha się do wszystkich z dumą.

    5. „80 milionów” – niespodzianka numer 2, czyli ze wszystkich naszych ubiegłorocznych głosów w sprawie rozliczeń przeszłości (m.in. „Kret”, „Czarny czwartek” i niech ich smok wawelski pokara „Uwikłanie”) wybrałem akcje Waldemara Krzystka. Głównie za to, że wreszcie doczekałem się „wzorcowego odwzorowania” formatu gatunkowego na nasz grunt – w tym wypadku jest to j/w heist movie. W wersji jak najbardziej rozrywkowej (cos około „Żądła”) sledzimy przebieg wyprowadzenia tytułowej kwoty z konta dolnośląskiej Solidarnosci tuż przed wejściem w nasze życie Stanu Wojennego. Mamy tu wszystkie potrzebne pionki: cfanych działaczy Solidarnosci, cfanych i chamowatych członków SB, starego bohatera AK, wojskowych, milicjantów, cinkciarzy, kler, i to wszystko bez martyrologii. Jest wprawdzie postać Frasyniuka (niejaki Bobek) lecz tylko przez pięć minut i to w dość przyjemnych symbolicznych scenach z przymrużeniem oka. Wszystkiego mu zapomnieć nie zamierzamy, ale po tym filmie przynajmniej można machnąć na niego ręką. Szkoda tylko, że nie pokazuje choćby w epilogu „co się stało z naszą Solidarnoscią?”.

    4. „Niepokonani” – cierpię ostatnio na deficyt filmów o starciu człowieka z naturą, a skoro na moim ulubionym Wernerze Herzogu w kwestii fabuły nie można na razie polegać a przy „127 godzinach” Boyle jednak zrobił lepszy zwiastun niż film, pomocną dłoń wyciągnął Peter Weir przyjeżdżając do Krakowa specjalnie z pokazem swojego dziełka. Prostej i skupionej historii o tym jak to Polak romantyk ucieka z gułagu na Syberii i jeszcze ciągnie za sobą m.in. rosyjskiego urka (Collin Farrell!). To co najbardziej mnie ujęło to właśnie skrótowość politycznego tła tych wydarzeń na rzecz samego uwalniania swojego ducha. To nie był film w którym ktoś musiałby mi tłumaczyć dlaczego lepiej zaryzykować podróż nic gnić w jednym miejscu ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. 3. „Pewien dżentelmen” – masz 15 minut, żeby wymienić dwie rzeczy, które kojarzą z przemocą w Norwegii! No, pomimo szczerych chęci mogę wymienić tylko Brevika i Egona Olsena. Z tym, że Olsen i tak jest dla zmyły, żeby nie było zbyt mrocznie i poważnie, ponieważ urodził się w Danii. Ale to połączenie oddaje ducha tej pozornie sympatycznej, choć czarnej gangsterskiej komedii. Inny niż zwykle Stellan jako mięśniak Ulrik dni po wyjściu z więźnia spędza w niemal identycznym pokoju w piwnicy. Za zajęcie ma jedynie dogadzanie kliku nieszczęśliwym kobietom (najbardziej odpychające sceny miłosnych uniesień w historii Skandynawii), oglądaniu polskiej telewizji (życiowa rola Roberta Janowskiego), dłubaniu w warsztacie, godzeniu się z synem oraz przygotowywaniu zemsty na kapusiu – sprawcy wszystkich tych nieszczęść. Narracja jest tutaj bardzo niespieszna a przy tym wywrotowa gdy próbuje nas przekonać, że naszym życiem kierują zawsze zrujnowane mechanizmy. Takie produkcje raczej do świeżych nie należą, ale co tam, oto godny następca „Jabłek Adama” (tak wiem, że Dania, liczyłem jeszcze po cichu, że obejrzę w tym roku pełnokrwisty dramat o duńskiej młodzieży w „Przytul mnie”, ale tu nastąpił mój całkowity wylew).

    2. „Szukając Erica” – Ken Loach w zwyżkowej formie ze swoim, no już chyba najtańszym filmem pomimo udziału Erica Cantony. Skromna opowieść o potrzebie odnalezienia się na nowo. Eric listonosz nękany jest atakami paniki. Rozpadło się jego pierwsze małżeństwo, potem ożenił się z alkoholiczką, która zostawiła go z dwoma synami i to każdym z innego ojca. Dogadywał się z nimi i opiekował, mimo to kiedy podrośli zaczęli wykorzystywać jego słabość. W tej nieciekawej sytuacji z odsieczą przybywają przyjaciele – ponieważ Eric ma cos, czego mu nikt nie odbierze… Jest kibicem Manchesteru United. Niesamowicie ciepłe połączenie społecznego Loacha, namawiającego do zaufania tym, którzy nas kochają z wywrotową kibolską końcówką. Film, który chciałbym puszczać premierowi i innym ekspertom, wypowiadającym na temat niszczycielskiej siły patologicznych grup społecznych zostawionych samym sobie – zwanych dla ułatwienia kibicami.

    1. „Drive” – bez niespodzianek, niezmiennie oczarowany hołdem dla rzeczy, na których się wychowałem. Przy okazji uświadomił jak blisko te wartości, których się z nich wyuczyłem ocierają się o autyzm, schizolstwo, pozerstwo i niedzisiejszość ;) Bezczelnie igrający z moimi przyzwyczajeniami. A Wszystko to od duńskiego reżysera, który już był zadłużony i z pętlą na szyi z powodu zbyt długiego mieszkania z rodzicami. Hołd jakiego nie potrafili od dawna oddać ani Michael Mann ani nawet Quentin Tarantino.

    OdpowiedzUsuń
  11. Szanowny Panie,
    Z niepisaną przyjemnością zapoznałem się z pańskim top ten. Po raz kolejny pragnę zauważyć, że powinien Pan przestać rozminioć się na drybne na Filmwebie i w kuńcu założyć se bloga cy cuś na ten wzór.
    Za pańską rekomendacją planuje kasiarski double bill: "80 milionów" + "Tower heist". Ciekaw szczególniem tegoż drugiegoż, bo słyszałżem że nie wszystkim się podobałże.
    Życzę miłego wieczoru,
    Alfred Melina

    OdpowiedzUsuń
  12. Jakże to tak, na liczącej aż 20 pozycji liście, nie znaleźć miejsca dla "Do szpiku kości"? :> Dla mnie ścisła trójka zeszłego roku. Obok umieściłbym też "Drugą Ziemię" - zakładam, że KLAPS! mógł przeoczyć ten film, a po powyższej liście wnioskuję, że mógłby się spodobać i nawet trafić do zestawienia. Także polecam, w wolnym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  13. I tu zaskok, bo oba filmy jak najbardziej widziane i wzięte pod uwagę:D Nie zakwalifikowały się w sumie z tego samego powodu: oba lekko zawodzą pod względem finału (rozwiązanie "Do szpiku kości" nie przystaje do grozy i napięcia, jakie budowane było przez większość filmu, a w "Drugiej Ziemi" końcówka jest deko efekciarska i w sumie nic nie wnosi do sytuacji, która połączyła dwójkę bohaterów). Oba filmy jak najbardziej oryginalne, i z pomysłem, ale jeżeli już miałbym między nimi wybierać, dałbym pierszeństwo "Do szpiku kości" - chociażby za fascynującą egzotykę amerykańskich dołów społ. i za fascynująco niejednoznaczną kreację Johna Hawkesa. Ja chcę takiego wujka!)

    OdpowiedzUsuń
  14. No jak widziane i nieuwzględnione w TOP to KLA(o)PS! ;) Mi się tam zakończenia obu tych filmów podobały, rzekłbym nawet że bardzo. W "Do szpiku kości" kontrastuje ono bardzo mocno z przeżyciami głównej bohaterki, pokazując niejako, że to kolejny zwykły dzionek w tej pięknej i malowniczej okolicy. Ot proza życia. W "Another Earth" szczerze mówiąc innego, lepszego zakończenia sobie już w ogóle nie wyobrażam. Dzięki takiemu, a nie innemu finałowi dodatkowego alegorycznego sensu nabiera tytułowa Druga Ziemia. Dzięki temu nie jest ona tylko tłem, ale też nośnikiem treści. W końcu to o samą winę tu głównie chodziło, a nie relacje między Rhodą i Johnem. No ale to specyficzne kino, jak "Monsters", jednego urzeknie bardziej, drugiego mniej, trzeciego wcale. Sobie i Tobie jednak jak najwięcej takich filmów życzę :)

    PS Uważam również, że dźwięk w tym filmie kinowym (zwłaszcza tym drugim), stoi bardzo wysoko ;) Fall on Your Sword! Powinni zgarnąć za to wiele nagród, ale nie dostaną nic, bo tam kolesiostwo i prywata panuje :P

    OdpowiedzUsuń