środa, 22 lutego 2012

SPADKOBIERCY


(The Descendants)
Stany Zjednoczone, 2011, 115 min.
Produkcja: Alexander Payne, Jim Burke, Jim Taylor
Reżyseria: Alexander Payne
Scenariusz: Alexander Payne, Nat Faxon, Jim Rash (na podstawie powieści
Kaui Hart Hemmings)
Zdjęcia: Phedon Papamichael
Muzyka: Dondi Bastone
Montaż: Kevin Tent
Scenografia: Jane Ann Stewart
Kostiumy: Wendy Chuck
Występują:  George ClooneyShailene Woodley, Amara Miller, Beau Bridges i inni
Dystrybucja: Imperial - Cinepix

FADE IN: George Clooney - ten to dopiero miał pracowity rok. Współtworzył scenariusz, wyprodukował i wyreżyserował bardzo dobry film o ciemnej stronie amerykańskiej polityki (Idy marcowe), na dodatek świetnie zagrał w nim jedną z głównych ról. Od zeszłego piątku w polskich kinach możemy podziwiać kolejne zeszłoroczne dokonanie aktora - rolę hawajskiego prawnika, któremu świat wali się na głowę w Spadkobiercach Alexandra Payne'a.

Payne to praktycznie u nas nieznany reżyser filmów obyczajowych, których tematem w głównej mierze jest to, co dzieje się z mężczyzną, kiedy ten najlepsze lata ma już za sobą. O tym traktował Schmidt (2002) z Jackiem Nicholsonem w roli emeryta i świeżo upieczonego wdowca, który próbuje odnaleźć kontakt z córką; podobny obszar określały również Bezdroża (2004), gdzie dwóch przyjaciół w średnim wieku (Paul Giammati i Thomas Haden Church) podczas wycieczki po winnicach Kalifornii kontemplowało sens życia po czterdziestce; w serialu HBO Wyposażony (2006-2012), którego Payne był producentem wykonawczym, przez trzy serie dane nam było poznawać perypetie hojnie obdarzonego przez naturę nauczyciela (Thomas Jane), który - popadłszy w finansowe i tożsamościowe tarapaty - zaczął dorabiać jako męska prostytutka. Nagrodzeni dwoma Złotymi Globami Spadkobiercy kontynuują temat mężczyzn na skraju załamania nerwowego: Matt King (Clooney), prawnik-pracoholik i jeden z właścicieli malowniczego skrawka ziemi na jednej z hawajskich wysp, musi odnaleźć się w roli jedynego rodzica dwójki dorastających i krnąbrnych córek. Jakby tego było mało - po tym, jak żona zapada w śpiączkę na skutek wypadku - Matt dowiaduje się, że małżonka miała romans z prawnikiem odpowiedzialnym za negocjowanie umowy o kupno ziemi, którą bohater otrzymał w spadku po swoich przodkach.

"Patrzcie, dzieci. To tutaj kręcono ostatni odcinek Zagubionych - największej ściemy w historii telewizji".

Clooney nieraz już obsadzany był na przekór typowi ekranowego amanta, jaki wyrobił sobie popularnymi rolami przystojnych lekarzy (serial Ostry dyżur), przystojnych agentów (Peacemaker, Syriana) czy przystojnych kasiarzy (Co z oczu, to z serca, Ocean's 11-13). Jednak podczas gdy role w Człowieku, który gapił się na kozy Granta Heslova czy Tajnym przez poufne braci Coen były stricte komediową farsą, postać, jaką z pietyzmem buduje w Spadkobiercach, jest wielowymiarowym portretem mężczyzny w średnim wieku, który w swoich zmaganiach z losem potrafi być i śmieszny, i tragiczny, jednocześnie oddając sprawiedliwość uczuciowemu spektrum wyznaczanemu przez te dwa stany. W rolach córek Clooneyowi partnerują dwie młode aktorki (Shailene Woodley i Amara Miller), których profesjonalizm - ku zaskoczeniu widzów - wcale nie odstaje tak bardzo od kunsztu gwiazdy filmu. Zapewne niemała w tym zasługa samego reżysera: Payne, jak mało który amerykański twórca kina, potrafi z umiejętności swoich aktorów (jakie miałyby one nie być) budować głęboko ludzkie postaci tworzące spójną, realistyczną wizję świata - bez tanich filmowych chwytów i sztampowych rozwiązań.

Spadkobiercy - podobnie jak W chmurach (2009) Jasona Reitmana trzy lata temu - to także niebanalny komentarz do aktualnej kondycji sponiewieranego amerykańskiego ducha. Opisując niełatwy proces godzenia się ze stratą na przykładzie hawajskiej rodziny Kingów, Payne próbuje dać ukojenie milionom swoich rodaków, którzy - oszukani przez państwo i finansistów, którym powierzyli oszczędności całego życia - podobnie jak zdradzony przez żonę Matt muszą odnaleźć metodę w hiobowym losie, jaki stał się ich udziałem. Reżyser ani nie krytykuje, ani nie próbuje nikogo na siłę zagłaskać: rozgoryczenie bohaterów przedstawia w kontraście z malowniczymi pejzażami hawajskich wysp i śpiewnym folklorem Polinezyjczyków, dając ludzkiemu bólowi i pięknu natury równe prawa w emocjonalnej strukturze swojego filmu. Co cieszy najbardziej, robi to bez ironii czy sarkazmu tak dzisiaj popularnych w formule współczesnego komediodramatu (kłania się Poważny człowiek braci Coen). I słowem nie wspomina o tym, że Hawaje są miejscem narodzin aktualnego Prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Kino rodem z USA większości z nas kojarzy się głównie z eskapistyczną rozrywką, którą od dziesiątków lat serwuje nam nastawione na zysk Hollywood. W Spadkobiercach Payne udowadnia, że określenie "film amerykański" - zamiast desygnować powtarzalne, szablonowe przykłady kina gatunków - może wciąż oznaczać kinematografię, która opisuje problemy ludzi przypisanych do terytoriów Stanów Zjednoczonych - nawet jeżeli położne są one na peryferiach tego, co łączy się z typowymi wyobrażeniami o USA. A że przy okazji wydźwięk tej amerykańskiej historii o poczuciu straty okazuje się być całkiem uniwersalny - tym lepiej dla filmu (o widzach nie wspominając).


(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)

FADE OUTPatrzę sobie na ten zwiastun poniżej i zastanawiam się, czy nie pójść do kina raz jeszcze przed niedzielnym rozdaniem Oscarów. Ten film ma emocjonalną głębię Drzewa życia Malicka i nic z jego pretensjonalności.


Żródła: IMDb, materiały dystrybutora

2 komentarze:

  1. ło, ja miałam prawie zupełnie odmienne wrażenia, może dlatego że to film jak piszesz o duchu amerykańskiego społeczeństwa, dla mnie te postacie nie były ani śmieszne, ani wzruszające, ani przekonujące; podobnie jak sam film, mnie nie przekonał a na nominację na pewno nie zasłużył

    OdpowiedzUsuń
  2. Problem z tego typu autorskim kinem jest taki, że dzieli publiczność jak mało który gatunek: albo nadajesz na tych samych falach, co twórcy, i łatwo ci się zidentyfikować z emocjami, które płyną z ekranu, albo ta wrażliwość nie podchodzi ci wcale. Nie powiem, ten drugi scenariusz też mi się często zdarza, ale w tym konkretnym przypadku czułem, jakby ktoś mówił do mnie moim językiem.

    OdpowiedzUsuń