czwartek, 23 sierpnia 2012

[SZYBKI KLAPS!] ŻYCIE W RYTMIE BITÓW



(Beats, Rhymes & Life: The Travels of A Tribe Called Quest)
Stany Zjednoczone, 2011, 98 min.
Reż. Michael Rapaport
Dystrybucja: Against Gravity

W dzisiejszych czasach profesjonalnie zorganizowane festiwale muzyczne mają to do siebie, że festiwalowiczom zapewniają - oprócz samej możliwości wyskakania się przy dźwiękach ulubionego zespołu - szereg dodatkowych atrakcji: strefy sportu, warsztaty, spotkania z organizacjami non-profit oraz pokazy filmów, których tematyka oscyluje wokół muzyki. Dzięki takim oto wypasom w trakcie tegorocznej edycji festiwalu Coke Live udało mi się w końcu obejrzeć świetny dokument, który od zeszłego roku jakoś nie może doczekać się polskiej dystrybucji.

Michaela Rapaporta większość z nas kojarzy jako aktora specjalizującego się w rolach skorumpowanych stróżów prawa (Prison Break - skazany na śmierć, Copland), ewentualnie wygadanych nauczycieli (Boston Public); mało kto jednak wie, że ten charakterystyczny nowojorczyk od święta także zajmuje się reżyserią, a jego pierwsza wycieczka w świat dokumentu to film, który zaskakuje nie tylko reżyserską dojrzałością, ale przede wszystkim dobrym wyczuciem niecodziennej tematyki.

W Życiu w rytmie bitów Rapaport przygląda się burzliwej historii zespołu hip-hopowego A Tribe Called Quest, którego lata świetności przypadły na ostatnią dekadę zeszłego wieku. Kojarzycie rapera o pseudonimie Q-Tip? Właśnie w tej nowojorskiej ekipie zaczynał on swoją muzyczną karierę, a mało wyszukane asocjacyjne techniki, jak ta z mojego pytania, zaważyły na tym, jak potoczyły się losy zespołu, o którym traktuje dokument. Bo to Q-Tip - główny kompozytor i jeden z trzech głosów nowojorskiego składu - z czasem wyrósł na lidera zespołu, nieoficjalnie stając się jego medialną wizytówką; konflikt Q-Tipa z Phife Dawgiem drugim prominentnym MC kwartetu - to dramaturgiczna  oś dokumentu Rapaporta.

Tym, co na przełomie lat 80. i 90. wyróżniło A Tribe Called Quest spośród młodych zespołów zainspirowanych muzyką Run DMC, Bambaaty i innych klasyków nowojorskich projektów, był ich oryginalny mariaż ulicznej surowości z jazzową finezją. Za pierwszy z obu pierwiastków w ekipie ówczesnych dwudziestolatków odpowiadał pocieszny krzykacz Phife Dawg, drugiego dostarczał rozkochany w winylach, niespieszny Q-Tip - mający wraz z DJem Alim Shaheedem największy wpływ na charakterystyczne brzmienie zespołu. Podążając standardową formułą od albumu-do albumu, Rapaport przedstawia, jak w opinii menedżerów i głównych zainteresowanych rosnąca popularność i oczekiwania wobec zespołu przez lata nadwyrężały relacje między Phife'em i Q-Tipem (przyjaciółmi od lat wczesnoszkolnych), w konsekwencji doprowadzając do rozkładu relacji między wszystkimi członkami zespołu. Ramą filmu jest ostatnia trasa koncertowa A Tribe Called Quest, podczas której przed obiektywem kamery żywiołowo wyartykułowane zostają zarówno tłumione latami pretensje, jak i bolesna świadomość wzajemnych zależności między wieloletnimi przyjaciółmi (trasa została zorganizowana w celu zebrania funduszy na leczenie cukrzycy Phife'a).

Ogląda się to świetnie, nawet jeżeli nie jest się pasjonatem muzyki ulic Nowego Jorku sprzed dwudziestu lat. Jest konflikt, są motywacje, są nietuzinkowe postaci. Dodatkową atrakcją są wspominkowe również wypowiedzi Beastie BoysCommona, Pharrela, legendarnych radiowych didżejów Angie Martinez i Red Alerta, oraz członków De La Soul i Jungle Brothers, z którymi A Tribe Called Quest tworzyło nowojorski kolektyw Native Tongues

(2 x KLAPS! =  całkiem dobry film)

Film w naszym kraju dystrybuować będzie Against Gravity, ale nie powiem Wam ani kiedy, ani w jakiej formie (kino? DVD?), bo sam na oba pytania odpowiedź od dystrybutora dostałem nader szczegółową (cytuję: "Tak"). Grunt to konkret, zią!

Źródła: IMDbSTLmag, YouTube

2 komentarze:

  1. Brzmi zachęcająco. się looknie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rapaport najlepiej walczy na "Domowym froncie", ale faktycznie jako nowojorczyk ociera się o wszystkich.

    OdpowiedzUsuń