czwartek, 14 października 2010

[SZYBKI KLAPS!] THE SOCIAL NETWORK


(The Social Network)
USA, 2010, 121 min.
Reżyseria: David Fincher
Dystrybucja: UIP

Jedno reżyserowi Benjamina Buttona trzeba przyznać: facet potrafi łapać ducha czasu. Ponad dekadę temu w Podziemnym kręgu dał nam sarkastyczny portret amerykańskich trzydziestolatków rękoczynem broniących się przed wegetacją za korporacyjnym biurkiem, teraz z pełną powagą pokazuje, jak bezpardonowo z wejściem w dorosłość radzi sobie pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków.

Spisana w Miliarderach z przypadku Bena Mezricha historia początków Facebooka w wersji Finchera i scenarzysty Aarona Sorkina (odpowiedzialnego m. in. za Wojnę Charliego Wilsona Nicholsa) to niemalże teatr elżbietański - z klasową zawiścią i poczuciem odrzucenia jako głównymi motorami działania antybohatera Marka Zuckerberga, fenomenalnie zagranego przez Jesse’ego Eisenberga (Zombieland Rubena Fleischera). I nawet jeżeli ze zniesławieniem graniczy faktograficzna swoboda, z jaką filmowcy potraktowali wydarzenia z życia aspołecznego geniusza, który – o ironio – stał się ojcem serwisu podtrzymującego ludzkie więzi, The Social Network i tak zapisze się w annałach kina jako zarówno wzorzec dramatu sądowego (historię narodzin serwisu oglądamy przez pryzmat dwóch procesów, które Zuckerbergowi wytoczyli domniemani współpracownicy), jak i niespotykany przykład konsekwencji stylu głównonurtowego reżysera. Tak samo celowo niedoświetlony jak Podziemny krąg (kolejna współpraca Finchera z operatorem Jeffem Cronenwethem), z podobnie podszytą niepokojem elektroniczną ścieżką dźwiękową (za którą tym razem współodpowiedzialny jest Trent Reznor, lider zespołu Nine Inch Nails), The Social Network to filmowy brat Podziemnego kręgu – pokrewny w technicznej perfekcji audialno-wizualnego wykonania, wyróżniający się jednak bardziej ułożonym charakterem (w końcu to film o przedsiębiorczych dżentelmenach z Harvardu) i porażający wrodzoną elokwencją (słowna szermierka w dialogach Sorkina aż prosi się o Oscara®).

Potrzeba co najmniej natchnionego rzemieślnika, by w ciągu reżyserskiej kariery nakręcić jeden film pokoleniowy; by zrobić dwa – do tego trzeba już być artystą.


(1 x KLAPS! = wybitny film)

Żródła: /Film, materiały dystrybutora

2 komentarze:

  1. Duch czasu rzeczywiście został złapany, gra aktorska Eisenberga genialna i myślę,że jedna z trudniejszych. Istnieje jednak małe "ale" w osobie boskiego Dżastina.Dostał angaż chyba za rozpoznawalną twarz, bo postać przez niego kreowana ma ładną buźkę i nic więcej - jest płaska jak naleśnik, zero dynamiki. Coosh,konieczność reklamy I guess. MG

    OdpowiedzUsuń
  2. I chyba właśnie o tę płaskość reżyserowi chodziło, bo ekranowy Sean Parker to w końcu postać zbudowana na pozorach, a Timberlake świetnie sprawdza się w rolach pozerów właśnie - np. jako młodociany gangster z dobrego domu w "Alpha Dog" Nicka Cassavetesa.
    BTW, świetny esej Zadie Smith na temat filmu i nie tylko:
    http://www.nybooks.com/articles/archives/2010/nov/25/generation-why/?page=1

    OdpowiedzUsuń