piątek, 2 marca 2012

[SZYBKI KLAPS!] WSTYD



















(Shame)
Wielka Brytania, 2011, 100 min.
Reżyseria: Steve McQueen
Dystrybucja: Gutek Film

Wstyd, druga po Głodzie pełnometrażowa fabuła brytyjskiego artysty Steve'a McQueena (nie mylić z amerykańskim aktorem), to przykład skromnej filmowej wypowiedzi, której ogólna wymowa została przytłoczona rozmiarem medialnego szumu, jaki narósł wokół tytułu. 

Wszystkiemu winien temat obrazu: w swoim ostatnim filmie laureat prestiżowej nagrody Turnera bierze na tapetę sfrustrowaną seksualność XXI wieku, i stara się mówić o niej bez ogródek i... hmm, brakuje mi tu słowa... o, mam: wstydu. Jak to się dzieje, że pół wieku po rewolucji seksualnej erotyka na ekranie nadal potrafi rozpalić do czerwoności opinię publiczną, umyka mojemu zrozumieniu; nic po tym: rzeczywistość taka, że o Wstydzie mówi się głównie w kontekście śmiałości zawartych w nim scen erotycznych i faktu, że grający głównego bohatera Michael Fassbender (Niebezpieczna metoda, 2011) w kilku ujęciach dał się przyłapać - o zgrozo! - z penisem na wierzchu.

Jeśli obraz McQueena może czymś rzeczywiście zaszokować, to otwartością, z jaką mówi o tym mało filmowym problemie współczesności, jakim jest poczucie niezaspokojenia w świecie łatwych, prowizorycznych uciech. Granego przez Fassbendera Brandona na pierwszy rzut oka postrzegać można jako człowieka sukcesu: ma dobrze płatną pracę, własne mieszkanie w Nowym Jorku, podoba się kobietom. W procesie poznawania bohatera, przez który nie bez wyczucia przeprowadza nas McQueen, odkrywamy skrajnie samotnego trzydziestolatka, który przywykł do tuszowania życiowego niespełnienia codzienną dawką przynajmniej kilku orgazmów. Możliwości do szczytowania jest wiele: dziewczyny na telefon, wizyty w burdelach czy zwykłe onanizowanie się przy internetowej pornografii. Żałosny system uniesień porządkujących życie bohatera wali się, kiedy jego nowojorskie mieszkanie okupować zaczyna depresyjna siostra (w tej roli zrywająca z wizerunkiem mimozy Carey Mulligan), której nie sposób tak po prostu wyrzucić na bruk. Oboje skazani na siebie, oboje zwichnięci przez wspólne doświadczenia, które do końca filmu pozostaną tajemnicą.

Otwartość, z jaką McQueen mówi o współczesnym niespełnieniu we Wstydzie, przyćmiewa lekka nieporadność dramaturgiczna filmu połączona z niefortunnie pouczającym tonem całej wypowiedzi, który zauważalny jest szczególnie w trzecim akcie filmu. W pewnym momencie błędne koło wstydliwych przyzwyczajeń, które bohater tłumi ich coraz większą eskalacją, zaczyna negatywnie wpływać na jego życie zawodowe (na pracowniczym komputerze Brandona serwisant odnajduje gigabajty pornografii, a romans z koleżanką z biura - jak by to delikatnie ująć - cóż, powiedzmy, że nie stawia bohatera w w najlepszym świetle). Ten ciekawy skądinąd wątek relacji praca-życie osobiste prędko ustępuje w filmie przesadnie szybkiemu poprowadzeniu Brandona po moralnej równi pochyłej, na domiar złego przedstawionego z intencją wyraźnie dydaktyczną. Dochodzą do tego zbyt nachalnie podniosłe smyki Harry'ego Escotta ilustrujące klimaktyczne punkty w przedstawianej historii, a ta na dodatek całkiem niepotrzebnie zapuszcza się w cokolwiek homofobiczne rejony (felattio w gejowskim disko jako symbol upadku bohatera) - cokolwiek nie na miejscu w obrazie, który stara się bez fałszu portretować współczesną seksualność. Na szczęście Fassbender i Mulligan w rolach przetrąconego rodzeństwa  potrafią bezwstydnym zatraceniem w odgrywanych postaciach zahipnotyzować na tyle, że mankamenty te schodzą na dalszy plan, pozwalając drugie podejście McQueena do pełnego metrażu uznać za więcej niż udane.

Od czasu premiery na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji Wstyd w opinii krytyków urósł do rangi jednego z najlepszych filmów 2011 r. Zamieńmy "jeden z najlepszych" na "jeden z najważniejszych" kulturowo i społecznie obrazów zeszłego roku, i będziemy mogli uścisnąć sobie dłonie. 


(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)

Poleca się opublikowany na łamach zeszłotygodniowych Wysokich Obcasów wywiad Krzysztofa Kwiatkowskiego z reżyserem. Rozmowa momentami ciekawsza niż film, którego dotyczy.

Żródła: Polskie RadioWysokie Obcasy, materiały dystrybutora

5 komentarzy:

  1. Bolesne kino, ale wstyd nie obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  2. I think I may have liked this film more than you (It was my favorite one of 2011) but I do agree with you that it was one of the most important films of the year with so much commentary on cultural and personal attitudes to sex. It was also one of those films that had so much to it, you could write a dissertation.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Definitely a great piece of contemporary filmmaking, but I think it could've been even better have McQueen given us more on how the addiction gradualy creeps into the protagonist's work relationships. Still, a powerful performance both from Fassbender and Mulligan.
      Also, taking McQueen's portrayal of NY here, I think this would make a perfect double-bill with Aronofsky's "Back Swan";)

      Usuń
  3. w końcu dotarłam. no właśnie, to to co napisałeś.
    czera

    OdpowiedzUsuń