środa, 18 kwietnia 2012

[OFF+'12] HOBO WITH A SHOTGUN, KI, TEDDY BEAR [AKTUALIZACJA]


Jeżeli miałbym wymienić jedną rzecz, która wyróżnia Off Plus Camerę na tle innych polskich festiwali, to zwróciłbym uwagę na cieszące oko zaangażowanie organizatorów oraz niecodziennie ciepłą atmosferę, jaką udaje utrzymać się rokrocznie na krakowskim festiwalu (dobra, wymieniłem trochę więcej niż jedną rzecz, ale – wybaczcie – z matematyki nigdy nie byłem dobry). W otwartym dla każdego przechodnia Centrum Festiwalowym na 1. piętrze wystawnej kamienicy Pałacu pod Baranami sympatyczni wolontariusze chętnie pomogą rozwiązać każdy problem festiwalowicza, i nie robi różnicy czy jest się zwykłym widzem, czy takim, któremu u szyi dynda festiwalowy identyfikator. W niemalże rodzinnej atmosferze centrum gwiazdy prowadzają się samopas, więc wcale nie trzeba być dziennikarzem czy szychą z branży, by przy darmowym cappucino zamienić słówko z reżyserami Volkerem Schlöndorfem czy Marcinem Wroną, lub – delektując się tytoniem na malowniczym patio - wpaść na legendarnego Andrzeja Żuławskiego, który podczas tej edycji festiwalu przewodniczy jury Konkursu Głównego. Uśmiechnięta Dyrektor Artystyczna Anna Trzebiatowska niespiesznie spaceruje po przepastnych korytarzach pałacu, z zaufaniem przyglądając się pracy swoich młodych pszczółek, podczas gdy w tym samym czasie Michał Oleszczyk, Rzecznik Prasowy festiwalu, w sali konferncyjnej obok ropzoczyna kolejne spotkanie z gościem światowego formatu. Off Camera ma dodatkowo ten, hmm, plus, że przy całej współczesności formuły festiwalu (natłok konkursów dla amatorów, warsztatów z profesjonalisatmi, spotkań branżowych i Q&As, kampania informacyjna w nowych mediach, wydawanie gazety festiwalowej i kronika kolejnych dni imprezy na oficjalnej stronie OFF Plus Camery), sam festiwal odbywa się w obiektach tak tożsamościowo odległych, jak świadomie kinofilska Agrafka (nagrodzona w zeszłym roku nagrodą PISF dla Najlepszego Kina), odnowione acz pamiętające czasy PRL Kijów.Centrum (zilustrowane powyżej), kameralna kawiarnia Alchemia na krakowskim Kazimierzu, czy w końcu legendarne Centrum Kinowe ARS (które, po siedemnastu latach działalności z końcem kwietnia zmuszone będzie zakończyć swą działalność) [AKTUALIZACJA, 8 maja 2012 r.: kierownictwo Centrum Kinowego ARS doszło do porozumienia z właścicielem kamienicy - kino będzie działać dalej, uszczuplone jednak o jedną salę]. To właśnie w tych rozpiętych między nowoczesnością a tradycją lokalach w ciągu ostatnich dwóch dni KLAPS! obejrzał następujące tytuły.

HOBO WITH A SHOTGUN (reż. Jason Eisner)

Holenderski aktor Rutger Hauer, onegdaj gwiazda dużego formatu w amerykańskim kinie popularnym (Łowca androidów, Zaklęta w sokoła, Autostopowicz), w latach 90. zeszłego stulecia zepsuł sobie karierę, grając hurtowo w marnych produkcjach kierowanych bezpośrednio na rynek wideo (Obroża, Beyond Justice). Po rehabillitacji, jaka przyszła w nowym tysiącleciu wraz z rolami u Christopher Nolana (Batman: Początek) i Lecha Majewskiego (Młyn i krzyż), Hauer nadal trzepie chałtury na lewo i prawo, ale rok temu zrobił wyjątek i zagrał w tragicznym wręcz filmie nie z powodów finansowych, ale czysto artystycznych. Hobo with a Shotgun Kanadyjczyka Jasona Eisnera to bryzgający krwią hołd dla kina gore epoki tapirów i ortalionu, z której to formuły w latach 80. zasłynęła wytwórnia Troma (Toksyczny mściciel, Krwiożercze klauny z kosmosu). Hauer gra tu włóczęgę, który wyrusza na krwawą krucjatę przeciwko trząsącemu miastem gangsterowi i jego synom-sadystom. Czego tu nie ma: duet najemników wyglądających jak średniowieczni rycerze, palące się autobusy pełne szkolnej młodzieży, bzdurne motywy działań bohaterów (nasz włóczęga marzy o zakupie… kosiarki do trawy) i obowiązkowe prostytutki o złotym sercu wraz ze skorumpowanymi gliniarzami. Jeden kiczowaty schemat pogonia kolejny, agresywnie kolorowe zdjęcia przyjemnie niszczą rogówkę, a z głośników sączy się syntezatorowy hołd do ścieżek dźwiękowych najgorszych filmów lat 80. Lepszy grindehouse niż sam Grindehouse Tarantino i Rodrigueza

(2,5 x KLAPS! = prawie dobry film)

KI (reż. Leszek Dawid)

Dobrze, że są festiwale takie jak Off Plus Camera, bo to m. in. dzięki tego typu imprezom nienadążający za cotygodniowymi premierami widz, ma możliwość nadrobienia kinowych zległości. 
Biorąca udział w Konkurise Filmów Polskich Ki to piękny przykład na to, że kino społeczne nie musi być społecznikowsko deklaratywne i – co często się zdarza - najzwyczajniej w świecie nudne. Film Leszka Dawida to obraz macierzyństwa w wydaniu przedstawicielki generacji Y (fenomenalnie zagranej przez Romę Gąsiorowską) – młodej matki wykorzystującej ludzi na lewo i prawo, byle w życiu jak najmniej się zmęczyć. Jak na socjologiczną obserwację inspirowaną twórczością Kieślowskiego, film Dawida pięknie trzyma tempo, co jest zasługą wzorcowego wręcz scenariusza. No, prawie wzorcowego: siła wywodu słabnie w trzecim akcie, prowadząc do zakończenia, które zdaje się emocjonalnie nie przystawać do perfekcyjnej skądinąd reszty filmu. Szkoda, że spotkanie z Joshem Radnorem nie pozowoliło KLAPS!owi być na przedwczorajszym Q&A z reżyserem Ki – wówczas dowiedzielibyśmy się, na ile to otwarte, osłabiające film zakończenie było świadomym wyborem (á la Meek’s Cutoff Kelly Reichardt). Cóż, coś za coś.
(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)

TEDDY BEAR (reż. Mads Matthiesen)

Trzydziestoośmioletni Dennis jest zawodowym bodybuilderem, który wciąż mieszka z matką na przedmieściach Kopenhagi. Mimo imponującej muskulatury i usposobienia, które przyciąga płeć przeciwną, Dennis nie potrafi nawiązywać relacji z kobietami, a życie z zaborczą matką coraz bardziej jest mu nie w smak. Kiedy wujek żeni się z poznaną podczas wczasów w Tajlandii miejscową dziewczyną, bohater postanawia odwiedzić egzotyczny kraj i poszukać partnerki, która pozwoli mu wyrwać się z toksycznej relacji z rodzicielką.
Uwielbiam ten film, chociaż widziałem go tylko raz i to nie na kinowym ekranie, a na wyświetlaczu laptopa (pomocne Centrum Festiwalowe udostępnia mediom możliwość obejrzenia tytułów, na które nie dotarli). Duńczyk Mads Matthiesen zrobił film, który będąc skromnym i wyciszonym, jednocześnie dominuje nad widzem, co idealnie wpisuje się w charakter głównego bohatera, fenomenalnie granego tu przez niejakiego (nie mylić z nijakim) Kima Kolda. Film pod każdym względem bardzo dobry, jednak mam obawy, że zbyt poetycki i subtelny, by zwrócić uwagę jury pod przewodnictwem ekscentrycznego Andrzeja Żuławskiego. Poczekamy- zobaczymy.

(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)

Dziś w programie Off Plus Camery m. in. gala wręczenia scenariuszowych nagród Script Pro (połączona z premierą nowego filmu Roland Joffe There be Dragons) oraz spotkanie z owianą złą sławą reżyser filmu Big Love, Barbarą Białowąs. Młoda twórczyni nie przepada za mediami, więc ciekawe będzie, ile da się z niej wydusić - że złośliwie zacytuję - „słów, słów, słów”.

Źródła: Off Plus Camera

4 komentarze:

  1. Spotkanie z Białowąs to porażka była. Z producentem przyszła - chyba się bała:D

    OdpowiedzUsuń
  2. "Teddy Bear" wędruje na listę "muszę obejrzeć" ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ARS przeżył tracąc tylko jedną kończynę... znaczy salę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thx, 8 maja poszła aktualizacja do postów wspominających o ARSie, ale do tego najwidoczniej nie dotarła.

      Usuń