poniedziałek, 7 kwietnia 2014

[SŁOWA, SŁOWA, SŁOWA] MARZEC 2014


Na początek należy się małe dementi: blog KLAPS! wcale nie kończy działalności. Jeżeli daliście nabrać się na poprzedni wpis, to znaczy, że jesteście mocno na bakier z kalendarzem (nigdy nie bierzcie na poważnie treści, które publikowane są w Prima Aprilis). Dla potwierdzenia dalszej chęci pisania (nawet jeżeli Wam nie chce się tego pisania komentować) poniżej tradycyjne podsumowanie recenzji zamieszczonych na Twitterze w ostatnim miesiącu; a jako dodatek słów kilka o tym, jak nie nigdy, przenigdy nie trzymać na półkach sprzętu RTV.

W ciągu ostatniego półrocza  mnie i mojej żonie urodziła się nie tylko córka, ale także przyszło na świat nowe miejsce zamieszkania. Przy ustawianiu własnych czterech ścian roboty jest dużo, a jak się jest kinofilem, to jedna z tych powierzchni jest szczególnie ważna - ścianka telewizyjna. Za sugestią projektantów, którzy pracowali nad rozplanowaniem funkcjonalności i wyglądu naszego mieszkania, zaakceptowaliśmy dosyć pokaźną gipsową konstrukcję, w której centrum miał znajdować się czterdziestocalowy telewizor, a nad nim i pod nim szafki do postawienia odtwarzacza Blu-ray, dekodera TV i bazyliona płyt z filmami i serialami (zestawu audio do kina domowego sąsiadom oszczędziłem - wystarczy już, że dzień w dzień muszą znosić płacz dziecka i nasze wokalne próby intonowania kołysanek, które zapamiętaliśmy ze swojego dzieciństwa).


By móc telewizor podłączyć do sieci i przez HDMI podpiąć go do Blu-raya i dekodera, wewnątrz gipsowej ścianki poprowadzono rynnę na kable, która sięgała pierwszego poziomu półek (docelowego miejsca na oba sprzęty). Nie chcąc wiercić dziur w dwóch miejscach tylnej płyty półek, zdecydowałem się umieścić oba ustrojstwa w jednej z czterech komór pierwszego poziomu. Rozwiązanie wydawało się OK, dopóki nie przyszedł monter z UPC i nie wyjął z pudełka dekodera - okazało się, że oba sprzęty są za duże, by stanąć obok siebie i jeżeli mają korzystać z nawiercenia w tylnej ściance (w celu dostania się do gniazdka i rynny), będą musiały być postawione jedno na drugim. Spoko kefir, pomyślałem - komory szafki są otwarte, więc nie powinno być problemu z ewentualnym przegrzewaniem się sprzętu.


Odtwarzacz Blu-ray Samsunga przestał działać dwa miesiące później (nie pytajcie o model, bo po Blu-rayu nie zostało już nawet pudełko - sprzęt był już po gwarancji, a naprawienie go kosztowałoby więcej niż kupno nowego). Dobra, myślę se, ten Samsung miał już prawie trzy lata, więc zgodnie z tym, jak w dzisiejszych czasach produkuje się sprzęt RTV, i tak działał o rok za długo. Wyrzuciłem Koreańczyka w cholerę i zastąpiłem go jakąś starą Mantą (kupioną długie lata temu za kilkadziesiąt złotych, ale prawie całkiem nieużywaną). Dla bezpieczeństwa dekoder UPC (Kaon HD) zaopatrzyłem w cztery nóżki sklecone naprędce z jakichś resztek plastiku, które zostały mi z montażu mebli - w ten sposób między sprzętami powstało kilkanaście centymetrów przerwy. Czyli jeżeli istniało podejrzenie, że to dekoder wcześniej usmażył mi Blu-raya, to teraz nie będzie miał już takiej możliwości.

Jasne. Manta padła tydzień później, pozostawiając mnie bez możliwości oglądania DVD/BR (no chyba, że przez laptopa, ale przecież nie po to wydawałem kasę na ten cały majdan, żeby teraz oglądać filmy na 15'' i słuchać dźwięku z pierdzących głośników). Na tym etapie straty zaczynały dawać po i tak mocno już nadwyrężonej kieszeni, więc kwestię koegzystencji odtwarzacza z dekoderem postanowiłem w końcu rozwiązać jak należy. Pooszczędzałem jakiś miesiąc na nowy sprzęt, dodałem do tego kilka karnych tygodni za bycie idiotą, no i w końcu zmierzyłem temperaturę felernego dekodera (okazało się, że potrafi przygrzać 49 stopniami - auć!). Ze swoim problemem nie omieszkałem też zadzwonić na infolinię UPC: po dziesięciominutowym oczekiwaniu na konsultanta i szczegółowym przedstawieniu sprawy kolejnym trzem osobom (do których byłem przełączany), dowiedziałem się, że prawdopodobnie sprzęty stoją zbyt blisko siebie (NAPRAWDĘ?, wow, dzięki za profesjonalny troubleshooting!).

Jedno wiedziałem: komory szafki nie poszerzę, a uciec do innej nie mogę, bo tylko tam mam wlot rynny na kable i przejście do gniazdka. Trzeba było jakoś sobie radzić: zmierzyłem szerokość całej komory, odjąłem miejsce zajmowane przez promieniotwórczy dekoder, wziąłem kilkucentymetrowy zapas na zdrową przerwę między urządzeniami i z tak otrzymaną liczbą (35 cm) wybrałem się na miasto sprawdzić, czy takie mikrusy ktokolwiek ma w ofercie.

Jeździłem kilka godzin po Saturnach i innych Avansach, oglądając najprostsze Blu-raye w przedziale cenowym do 300 zł (już i tak za dużo straciłem na sprzęt, a bajery takie jak 3D i tak mnie nie interesują). Okazało się, że gabarytowo rozstrzał jest dosyć duży i coś na moje potrzeby jak najbardziej się znajdzie. Koniec końców wybór mój padł na LG BP135: sprzęt mały (szerokość: 27 cm), niedrogi (249 zł w Media), z łatwością łykający większość komputerowych formatów, a i z całkiem sensowną jakością odtwarzania, jak się później okazało. Służy nam już szczęśliwie od kilku tygodni i nic nie zapowiada, żeby miał w najbliższym czasie odmówić współpracy (jak jego đwaj świętej pamięci poprzednicy).

Najciekawsza część tej przydługiej historii miała miejsce w trakcie zakupu nowego sprzętu, bo nim wydałem pieniądze na kolejny odtwarzacz (który na bank padnie mi w ciągu następnych dwóch lat), zapytałem pracownika działu RTV o tę sytuację z dekoderem UPC. Pan był ze mną bardzo szczery i powiedział, że jak raz Kaona od UPC postawili w showroomie Media Marktu, to w dwa dni schajcował im sprzęt Denona za kilkadziesiąt tysięcy. I dał mi jedną złotą radę: między elementami RTV na półce zawsze musi być zostawione minimum 10 cm odległości na przepływ powietrza - cokolwiek by to nie było.

No, to tyle o radosnym niszczeniu sprzętu dzięki własnej ignorancji. Wnioski z tego w zasadzie dwa: z RTV w domu lepiej nie robić sobie piramidy, a jak już sprzęt gdzieś stawiać, to zapewnić mu naprawdę dobre wietrzenie.

Będąc przez marzec pozbawiony odtwarzacza, czy chciałem, czy nie musiałem skończyć na sali kinowej - poniżej cztery filmy, które w minionym miesiącu obejrzałem i w stu czterdziestu znakach zrecenziłem na Twitterze:





*[SŁOWA, SŁOWA, SŁOWA] to comiesięczne zestawienia publikowanych na Twitterze mini-recenzji. Cykl swego czasu zainspirowała reżyser Barbara Białowąs, oskarżając krytyka Michała Walkiewicza o wodolejstwo i gołosłowie w recenzji jej wiekopomnego dzieła - Big LoveStąd recenzencka ekonomia - maksimum treści w śmiesznych stu czterdziestu znakach.

Źródła: Twitter, Media MarktShopon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz