piątek, 23 grudnia 2011

[SZYBKI KLAPS!] LISTY DO M.

Polska, 2011, 116 min.
Reżyseria: Mitja Okorn
Dystrybucja: ITI Cinema

Na seans taki jak Listy do M. nie da się iść nieuprzedzonym; w końcu od ponad miesiąca tę kolejną tefaułenowską komedię romantyczną próbuje nam się wcisnąć jako nie tylko super hiper rozrywkę idealną na przedświąteczne tygodnie, ale wręcz najlepszy polski film od dziesięcioleci (!). Umyślnie wprowadzająca w błąd reklama? Nie do końca.

W Wigilię Bożego Narodzenia kilkoro mieszkańców stołecznego miasta odkrywa miłość swojego życia. Brzmi znajomo? Producenci Listów do M. nawet nie kryją się z licznymi podobieństwami ich filmu do romantycznego klasyka To właśnie miłość (2003) Richarda Curtisa - na powinowactwie z brytyjskim hitem zbudowali niemalże całą kampanię promocyjną obrazu (wystarczy porównać plakaty jednego i drugiego filmu). Nie znaczy to jednak, że film Mitji Okorna (reżyser serialu TVN 39 i pół) to jedynie nędzna podróbka zachodniego wzorca (jak większość polskich komedii romantycznych). Zorientowany na nasze realia scenariusz, niegłupie - wbrew telewizyjnym zapowiedziom - dialogi, zaskakująco równa gra aktorska zastępu lokalnych wyjadaczy (Karolak, Malajkat, Dygant, Adamczyk, Stuhr Jr.) i profeska w technicznym wykonaniu całości sprawiają, że film mocno stoi na własnych nogach.

Scenarzyści Karolina Szablewska i Marcin Baczyński nie popełniają typowego błędu dla tego rodzaju produkcji, czyli nie mnożą niepotrzebnie par szarpiących się z uczuciami postaci, nie wtrącają niepotrzebnych celebryckich epizodów dla uatrakcyjnienia filmu, tylko skupiają się na optymalnej grupie bohaterów - bez wymuszonego zderzania ze sobą poszczególnych wątków. I pomimo tego, że gatunek ten ze swojej natury jest mało skomplikowanym podnośnikiem duchowym, Listy nie słodzą tak nachalnie jak możnaby się było tego po nich spodziewać - w filmie znalazło się nawet miejsce dla tak mało uśmiechniętych tematów jak choroba Alzheimera, depresja czy zdrada małżeńska. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że scenariusz Listów do M. niektórymi rozwiązaniami potrafi widza wręcz zaskoczyć (wątek postaci Malajkata i Wagner czy młodego menedżera granego przez Małaszyńskiego). W gatunku o tak złej prasie, jak polska komedia romantyczna, to już coś.

Oczywiście, może denerwować nachalne lokowanie w przestrzeni filmu wszelkiej maści już i tak popularnych marek (Apart i Radio ZET wiodą tu prym) - nawet jeżeli logotypy danych firm są sprytnie wpisane w opowiadane historie (np. stanowią wytłumaczalne otoczenie miejsc pracy bohaterów). Podobnie z równowagi wyprowadzić może całkiem niezrozumiały trend ilustrowania perypetii polskich bohaterów anglojęzycznymi piosenkami - w Listach do M. dający się słyszeć przy niemalże każdej montażówce. Są to jednak szczegóły, na które gęsią skórką będą reagować tylko tak specyficzne indywidua jak niżej podpisany - dla ogółu bez znaczenia i w zasadzie nie mające negatywnego wpływu na ocenę całości.

Niełatwo się do tego sobie przyznać, ale prawda jest taka, że te bezwstydnie pokrzepiające Listy do M. w tym roku zapewniły piszącemu te słowa więcej kinowych wrażeń niż niejeden przeintelektualizowany obraz tzw. reżysera z nazwiskiem. Filmem dekady Listów nijak nie da się nazwać, ale bez dwóch zdań jest to polska produkcja, na którą można pójść bez wstydu.
Profesjonalnie zrealizowane, niegłupie kino dla wszystkich - po naszemu i bez słomy. 
Da się? Da się.


(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)

Korzystając z bożonarodzniowej okazji, jaka nadarza się z recenzją Listów do M., KLAPS! życzy Czytelnikom ciepłych, zdrowych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia. Dużo czasu na odpoczynek i nadrabianie filmowych zaległości, a w Nowym Roku jeszcze ciekawszych tytułów na naszych ekranach. I pamiętajcie: dla lepszego trawienia, staropolskim obyczajem każdego Kevina przepijamy przynajmniej jedną Szklaną pułapką. A jak da się to jeszcze zagryźć Miasteczkiem Halloween, to już w ogóle bombka. Wesołych Świąt!

Źródła: materiały dystrybutora 

3 komentarze:

  1. Film ok, ale z pochwałami bym nie przesadzał. Najlepszego

    OdpowiedzUsuń
  2. chwilowo jedyne co mogę napisać to że zachwyca mnie szata graficzna tego bloga, chyba pierwszy raz wpadłam do miejsca tak przyciągającego samą oprawą graficzną ;)

    co do filmu... nie widziałam, nie chce słyszeć, kiedyś obejrzę zmuszona przez matkę rodzicielkę ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Komplementy dla KLAPS!a zawsze mile widziane! Zachęcam jednak do dłuższej lektury - znajomi twierdzą, że od biedy nawet da się to czytać;)
    Blog Koleżanki też niczego sobie. Właśnie zgłębiam tegoroczne Martiny, jednocześnie pracując nad swoim podsumowaniem roku.
    Zdrowia, pomyślności, dobrych filmów i lekkiego pióra w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń