niedziela, 18 marca 2012

[SZYBKI KLAPS!] KUPILIŚMY ZOO



















(We Bought A Zoo)
USA, 2011, 124 min.
Reżyseria: Cameron Crowe
Dystrybucja: Imperial - Cinepix

Jeżeli myślicie, że polski plakat Kupiliśmy Zoo nachalnie naśladuje eststykę reklam komedii romantycznych, to wygląda na to, że mamy całkiem podobne skojarzenia. Nie oznacza to jednak, że także w w tym przypadku mamy do czynienia z kolejną po Sponsoringu, wprowadzającą w błąd kampanią - film Camerona Crowe (Elizabethtown, 2005) bezwstydnie romantycznym filmem po prostu jest.

Gdyby Kupiliśmy Zoo wprowadzono do dystrybucji przed połową lutego, pewnie nie byłoby lepszego filmu na kinową randkę w Dzień Św. Walentego. Co tam randkę, ta historia jest tak uniwersalnie pokrzepiająca i ugładzona pod względem kategorii wiekowej, że można nań zaciągnąć całą rodzinę. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: dla dziadków jest wątek radzenia sobie z sytuacją, gdy choroba odbiera nam tę drugą połówkę, dla młodych małżonków mamy historię miłości do rodziny, która pokonuje przeciwności losu, a dzieci docenią filmowy opis niełatwych relacji ojciec-dziecko i tego, jak znaleźć w niej płaszczyznę porozumienia.

Ta niecodzienna acz prawdziwa historia (film oparty jest na wspomnieniach brytyjskiego dziennikarza Benjamina Mee) w swej prorodzinnej wymowie podchodzi wręcz pod typowo niedzielne kino familijne. Bo jak inaczej niż w kategoriach religijnych odczytywać perypetie reportera-wdowca (Matt Damon), który kupuje opuszczone zoo, by stworzyć tam arkę dla dzieci bolejących po stracie matki? Gdyby film ten powstał w latach 90., zamiast Damona w roli do-rany-przyłóż wdowca zobaczylibyśmy Toma Hanksa, a w podkochującą się w nowym właścicielu szefową personelu (tutaj czarującą uśmiechem Scarlett Johansson) wcieliłaby się pewnie Meg Ryan. Czy świadomie, czy nie, tym bezwstydnie optymistycznym filmem Crowe dowodzi, że staroświecka na dzisiejsze czasy formuła komedii romantycznej pozbawionej dosadności, nadal się sprawdza; a już na pewno z takimi zdjęciami (autorstwa Rodrigo Prieto, operatora Alejandro Gonzálea Iñárritu) i z takim zespołem aktorskim (zwraca uwagę Thomas Haden Church w roli brata głównego bohatera).

Kupiliśmy Zoo - choć podobne tematycznie do Spadkobierców Payne'a - nie jest filmem klasy tegorocznego laureata Oscara za scenariusz adaptowany. Oba filmy śledzą poczynania męża i ojca w sytuacji, gdy ten zostaje pozbawiony wsparcia żony, jednak podczas gdy Payne nie boi się wciągnąć widza w rzeczywiście odczuwalny dramat rodziny, Crowe asekuracyjnie woli nie wyściubiać tematycznego nosa poza bajkowatość nakreśloną przez życiowe pokrzepiacze pokroju Bezsenności w Seattle (1994). Czy to źle? Niekoniecznie:  Kupiliśmy Zoo najzwyczajniej w świecie jest filmem programowo mniej skomplikowanym, rozmyślnie odrealnionym, mającym podnieść nas na duchu, odnowić naszą wiarę w siłę rodziny i... tyle. Dlatego też, jeżeli w ten wiosenny weekend macie ochotę przyjemnie spędzić czas w kinie na niegłupim filmi familijnym, wizyta z rodziną w zoo Camerona Crowe nie powinna być najgorszym pomysłem.


(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)


Żródła: Stopklatka, Wydawnictwo WAB, materiały dystrybutora

2 komentarze:

  1. e tam, inteligentnie użyta prostota i ckliwość jest w cenie i czasami daje tak kapitalny film jak ten ;)

    co do plakatów, polskie faktycznie straszne, ale widziałeś te amerykańskie? takie proste biało-czerwono-zielone cudo, które wywołuje uśmiech na twarzy nie mniejszy niż sam film ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałem, rzeczywiście pocieszne. A filmów takich jak ten czy np. "Para na życie" Mendesa nigdy za wiele. Ironizować i robić pastisze to nie sztuka - zrobić afirmacyjny film, który nie kole w oczy, to jest dopiero wyczyn!

      Usuń