czwartek, 14 czerwca 2012

[SZYBKI KLAPS!] AVENGERS

















(The Avengers)
Stany Zjednoczone, 2012, 143 min.
Reż. Joss Whedon
Dystrybucja: Forum Film

Czy to tylko moje przekrwione oczęta, czy z zamieszczonym tutaj zdjęciem grupowym rzeczywiście jest coś nie tak? Hmm, ostrość akceptowalna, kolory też w normie... Niby wszystko w porząd- chwila, już widzę: ZA DUŻO LUDZI W KADRZE.
Powyższy fotos z Avengers Jossa Whedona (Serenity, 2005) - choć tendencyjnie dobrany - idealnie oddaje zatłoczony charakter superbohaterskiego hitu Marvela, gdzie duszno od na siłę wplecionych wątków, a bohaterów tego infantylnego dramatu jest tylu, że jeden przysłania drugiego.

Avengers pomyślane zostało jako wystawna konkluzja serii filmów, które widzowi niezaznajomionemu z komiksowym uniwersum Marvela miały przedstawić wszystkie postaci zrzeszone w zespole tytułowych mścicieli (Iron Man, Thor, Kapitan Ameryka, Hulk, Black Widow i Hawkeye). Czy też raczej: na fali frekwencyjnego sukcesu Iron Mana (2008) Favreau, studio nakreśliło czteroletni plan rozbiegu projektu-kolosa, którego artystyczno-finansowym apogeum miał być omawiany tutaj film. W ciągu tej czterolatki Marvel serwował nam produkty o jakości wysokiej (Thor Branagha), średniej (Captain America: Pierwsze Starcie Johnstona), słabej (The Incredible Hulk Leterriera) lub wręcz gołe półprodukty (Iron Man 2 Favreau). Historie przedstawiane w poszczególnych filmach mogły być lepsze lub gorsze, ale na pewno nie można było im zarzucić tego, że ich autorzy traktują swoich bohaterów czysto instrumentalnie (no, może za wyjątkiem nieporadnego włączenia postaci Hawkeyea do filmu przedstawijącego pałacowe przewroty w Assgardzie).

O scenariuszu Avengers powiedzieć tego już nie można. Pomagający Whedonowi Zak Pen - scenarzysta teoretycznie zaprawiony w pisaniu grupowych portretów (napisał X-Men 2 i 3) - gromadzi wszystkie znaczące postaci z pięciu ostatnich produkcji Marvela (oprócz wymienionych powyżej także dowodzącego zespołem bohaterów Nicka Fury'ego, jego prawą rękę agenta Coulsona, żądnego władzy Lokiego - brata Thora, oraz pomagającego mu metereologa doktora Selviga) i próbuje każdej dać coś do roboty w zbrojnym konflikcie, na którym zasadza się cała historia. Robiąc tę serialową robotę na potrzeby stuczterdziestominutowego filmu, scenariopisarski duet rozmienia herosów na drobne, siłą rzeczy odzierając ich z godności, którą zdążyli nabyć w filmach, które skupiały się prawie w całości na ich postaciach. Sprowadzeni do roli członków grupy, której przyszło ratować świat od ataku wymyślonej naprędce, kosmicznej rasy pod wodzą Lokiego (pyszny Tom Hiddelston), nasi herosi w dużej mierze pozbawieni zostają osobniczego charakteru i glorii, którą zyskali w poprzednich odsłonach projektu. Scenariusz od biedy próbuje tę zaskakującą degradację zaadresować, wprowadzając wątek konfliktu między duszącymi się w grupie indywidualnościami, ale nie niweluje to wrażenia, że przy okazji Avengers Marvel zwyczajnie wytarł sobie zadek dokonaniami ludzi odpowiedzialnych za pięć poprzednich filmów, motywowany skokiem na większą kasę (co akurat udało się jak nigdy).

Czytając tę nieskładną krytykę, można odnieść wrażenie, że w oczach piszącego te słowa film Whedona jest artystyczną porażką na całej linii. Co to to nie: reżyser ma świetne ucho do dialogu i akurat interakcje między postaciami są najlepszą częścią scenariusza (tu jak zwykle błyszczy mistrz ciętej riposty Tony Stark). Nie można też powiedzieć, żeby ktokolwiek pożałował pieniędzy na dekoracje, kostiumy czy efekty specjalne: końcowa demolka Nowego Jorku (srsly, czy na świecie naprawdę nie ma innych miast?) w obiektywie Seamusa McGarveya (Musimy porozmawiać o Kevinie, 2012) wygląda zachwycająco - tak w 3D, jak i w zwykłych dwóch wymiarach. Co z tego, kiedy oglądając ten wystawny spektakl wybuchowych potyczek kolorowych przebierańców, człowiek zastanawia się, czy aby przez przypadek nie trafił na projekcję filmu przeznaczonego głównie dla dzieci?

Gdy w latach osiemdziesiątych Lucas i Spielberg co kilka lat wypluwali z siebie kolejne części Wojen Gwiezdnych i Indiany Jonesa, zarzucano im infantylizowanie dokonań amerykańskiego kina lat 70. (Coppola, Scorsese, Pakula, Malick). To, co obecnie z głównym nurtem robią filmy z überbohaterami w obcisłych trykotach, to dla kina nie tylko tematyczna kompromitacja dająca przyzwolenie na jeszcze większe niedorzeczności (typu przenoszenia na ekran gier planszowych i zabawek w filmach typu G. I. Joe Battleship), to także dalsze zaniżanie średniej wieku typowego kinomana, czego efektem jest powolne przekształcanie przestrzeni kinowej w świetlice dla dzieci, od których przez dwie godziny chcą odpocząć rodzice. Film prawie pięćdziesięcioletniego Whedona - choć zabawny, technicznie perfekcyjny i nawet trzymający w napięciu - sprawia, że homo sapiens po dwudziestym piątym roku życia może poczuć się na sali jak persona non grata (nawet jeżeli za młodu czytywał komiksy, które Marvel teraz ekranowo spienięża). Reklamowane jako rozrywka dla wszystkich Avengers to treściowa dziecinada, która udowadnia, jak daleko zaszliśmy w zaniżaniu poprzeczki tego, jaką formę przybiera nasz weekendowy eskapizm. Głupiutka historia to głupiutka historia, i żadna audiowizualna wirtuozeria, z jaką jest podana, ani trochę tego nie zmieni.
Uwielbiam czytać amerykańskie komiksy, ale ich obecności na kinowym ekranie zaczynam mieć już serdecznie dosyć.


(2,5 x KLAPS! = prawie dobry film)

Źródła: materiały dystrybutora, Box Office Mojo

2 komentarze:

  1. już miałam napisać, że nie zgadzam się z ani jednym słowem tej recenzji, aż doszłam do podsumowania i fragmentu "sprawia, że homo sapiens po dwudziestym piątym roku życia może poczuć się na sali jak persona non grata", już wiem skąd ta niezgoda ;)

    mnie Avengersi się podobali [prócz pierwszych 30 minut], no i zapisałam się do klubu wielbicielek Lokiego ;)

    i ps. statystyki mówią dość wyraźnie, że grupą najczęściej bywającą w kinie są właśnie nastolatkowie między 15 a 25 rokiem życia, więc nic dziwnego że dystrybutorzy zaniżają wiek

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, ale to właśnie dystrybutorzy i studia tę grupę sami sobie wykreowali. Problem z takim myśleniem polega na tym, że dzieci nie mają dochodów i kasę na kino i tak muszą wydębić od opiekunów itp. Chociażby z tego powodu studia powinny szanować dorosłego widza i w zalewie wysokobudżetowej dziecinady mieć w rozrywkowym repertuarze tych kilka filmów, na które myślący trzydziestolatek może pójść do kina. Bo to w końcu właśnie ci ludzie - płacąc za bilety swoich dzieci - de facto umożliwiają powstawanie kolejnych filmów, dając pracę wszystkim począwszy od scenarzysty, na bileterze skończywszy.
    Mi film w zasadzie też się podobał, ale nie mogłem ocenić go inaczej, bo jest po prostu niemądry, ze sztucznie wymyślonymi motywacjami dla WSZYSTKICH bohaterów (mogli sobie oszczędzić dobudowywania backstory do wzajemnych relacji Balack Widow i Hawkeyea - skoro nie zdążyli z tym wcześniej, to niech już sobie odpuszczą, bo wsadzone to na odpierdziel się do scenariusza "Avengers" robi wrażenie nadrabiania w ostatniej chwili).
    Uwielbiam komiksy i takie też mam podejście do ich ekranowych adpatacji, jeżeli te na to zasługują (jak np. "Droga do przebaczenia", "Watchmen", "Scott Pilgrim" czy "Batman: Początek"). Jednak w r. 2012 historia tak sztucznie sklecona jak w "Avengers" najzwyczajniej mnie męczy - nawet jeżeli wizualnie wbija w fotel.
    Gwoli sprawiedliości, chciałbym zaznaczyć, że tę samą ocenę otrzyma np. niedługo "Prometeusz", który - pomimo wielkich ambicji - także okazał się jedynie perfekcyjnie zrealizowaną rozrywką pozorującą głębsze treści. A to akurat jest film teoretycznie kierowany do dorosłego widza...

    OdpowiedzUsuń