Polska, 1944-2014, 85 min.
Reż. obrazu: Jan Komasa
Dystrybucja: Next Film
Powstanie Warszawskie podczas premierowego weekendu (9-11 maja) obejrzało 83 268 widzów. To dużo, a jak na film dokumentalny nawet bardzo dużo - tego typu otwarcia w Polsce mają wyłącznie produkcje fabularne, w dodatku głównie te, których reżyserzy zdążyli już zaskarbić sobie zaufanie naszych rodaków (Smarzowski, Pasikowski, Wajda itp.). Całkiem nośne obecnie nazwisko Jana Komasy - kojarzonego z sukcesem Sali samobójców autora pomysłu na ten film - praktycznie nie jest wykorzystywane w działaniach marketingowych dystrybutora. Z drugiej strony nazywanie Powstania Warszawskiego filmem dokumentalnym też nie jest do końca prawidłowe.
Obraz reklamowany jest jako "pierwszy na świecie dramat wojenny non-fiction". Przekładając z filmowego na ludzkie, oznacza to tyle, że korzystając z niemego materiału nakręconego w trakcie powstania, współcześni filmowcy - dokładając dubbing do postaci tak w kadrze, jak i stojących za kamerą - stworzyli fabułę osadzoną w realiach tamtych dni. Podstawą do pracy były 122 szpule taśmy filmowej z materiałem nakręconym przez kilkunastu operatorów dokumentujących powstanie dla Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. Materiał, ukryty przez żołnierzy przed końcem powstania i odkopany w 1946 r., został skrupulatnie oczyszczony, zremasterowany i pokoloryzowany na podstawie bazy referencyjnej liczącej kilka tysięcy fotografii z okresu II wojny światowej. Wszystko pod czujnym okiem ekspertów pracujących dla Muzeum Powstania Warszawskiego (głównego producenta obrazu) - tak, by nie naruszyć delikatnej tkanki autentyzmu, jaki cechuje ten materiał.
Bohaterami filmu są dwaj bracia zajmujący się dokumentowaniem powstania z ramienia BIP-u (w tych rolach Michał Żurawski i Maciej Nawrocki). Pomysł na dynamikę postaci jest prosty: starszy brat filmowanie powstania widzi jako funkcję nie mniej ważną niż latanie po mieście z pistoletem, podczas gdy młodszy - zajmujący się głównie noszeniem sprzętu - kronikarstwa ma dosyć i chce do powstania. Obu słyszymy, jak komentują zza kadru wszystko, co uda im się sfilmować (od stawiania barykad po szpiegowanie okupanta za linią wroga), jak rozmawiają z cywilami podczas czynności dnia codziennego (dialogi odtworzono na podstawie sczytywania z ruchu warg) lub gdy reżyserują żołnierzy w scenach ataku na okupanta (tak, na potrzeby kronik operatorzy niektóre zdjęcia musieli inscenizować). Formuła głosów nałożonych na dokumentalne zdjęcia sprzed ponad pół wieku - dosyć niebezpiecznie trącąca myszką w niedawnym zwiastunie obrazu - bardzo szybko przestaje być zauważalna i już po kilku minutach jesteśmy w stanie chłonąć historię bez ciągłego bycia wytrącanym ze świata przedstawionego przez tzw. polską szkołę dubbingu (może sprawdza się ona w animacjach dla dzieci, ale w produkcjach dla dorosłych jakościowo ma raczej marne wyniki). Odpowiedzialna za reżyserię dialogów Miriam Aleksandrowicz oraz ich autorzy Joanna Pawluśkiewicz i Michał Sufin, mogą sobie pogratulować umiarkowanego sukcesu - istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że ich współczesna ingerencja w bądź co bądź historyczny artefakt stworzy dysonans, który położy cały film, ale stało się inaczej (równie dobre wrażenie robi udźwiękowienie przestrzeni w kadrze przez Bartosza Putkiewicza); ogólnie rzecz biorąc to na pierwszy rzut oka karkołomne użycie formuły found footage w Powstaniu Warszawskim okazuje się całkiem udanym eksperymentem, które nie dość, że nie odbiera siły przekazu archiwalnym zdjęciom, to dodatkowo zapewnia im rozpoznawalną konwencję, dzięki której film staje się łatwiejszy w odbiorze dla młodej publiczności. Bo nie okłamujmy się - to właśnie do młodzieży szkolnej Komasa i Muzeum Powstania Warszawskiego kierują swoją filmową lekcję historii, i przez pryzmat wartości dla takiego widza ich obraz powinno się oceniać. (Staruchy takie jak ja mogą tylko żałować, ze za ich czasów szkoły zabierały ich do kina nie na tak angażujące lekcje historii, tylko koszmarki typu Ogniem i mieczem Hoffmana).
Im dalej w Powstanie Warszawskie, tym mocniej można odnieść wrażenie, że dla samego Jana Komasy film ten to próba oddania sprawiedliwości tak historycznemu wydarzeniu, które zainspirowało produkcję jego Miasta '44 (premiera we wrześniu br.), jak i samym bohaterom tamtych dni. Bez dwóch zdań młody filmowiec czuje powinowactwo z kronikarzami powstania, dzięki którym jego zbliżająca się fabuła ma na czym wzorować przestrzeń, którą zaludni dwudziestoklkuletnimi aktorami; duży szacunek dla Komasy za to, że znalazł czas na ten hołd dla prawdziwych bohaterów tamtego czasu, nim jego współczesna wariacja na temat powstania w Mieście '44 wzbudzi kontrowersje historyków. (I stanie się jednym z najbardziej kasowych filmów końca tego roku - co do tego nie mam wątpliwości).
Na początku napisów końcowych filmu zamieszczona jest długa lista operatorów Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej, którzy w 1944 r. dokumentowali zryw warszawiaków przeciwko okupantowi. Jest to poniekąd odpowiedź na pytanie, czemu nazwisko Komasy tak zdawkowo używane jest w promocji filmu - młody reżyser najwidoczniej zdaje sobie sprawę z faktu, że jeżeli ktoś jest prawdziwym autorem Powstania Warszawskiego, to nie on i jego zespół restauratorów pracujących dla Muzeum, a członkowie tych sześciu zespołów z 1944 r., dzięki odwadze i poświęceniu których możemy dzisiaj obejrzeć filmowy zapis tamtych bohaterskich wydarzeń.
(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)
Taki eksperyment bardziej do muzeow niz do kina - takie mialam wrazenia po seansie.
OdpowiedzUsuńWiem, co masz na myśli - rzweczywiście ma to chrakter nieco modyfikowanego eksponatu. Problem w tym, że to nie 20 min., tylko 85, i pewnie nikt by w muzeum tyle na tym nie wystał.
Usuń