czwartek, 18 kwietnia 2013

[OFF+'13] SMASHED, A LATE QUARTET, BEJBI BLUES


Kraków gwiazdami stoi: przedwczoraj magnetyczny Udo Kier oczarował dziennikarzy podczas konferencji w Centrum Festiwalowym, a dzień później Josh Hartnett (fot. Małgorzata Szokalska) na spotkaniu z cyklu Camera On: opowiadał o swojej przygodzie z niezależnym kinem. Choć mocno zmęczony (zarzekał się, że spał tylko 3,5h), aktor i producent chętnie odpowiadał na zadawane pytania, a wieczorem w Kinie Kijów pojawił się raz jeszcze podczas gali konkursu Script Pro połączonej z projekcją Przekleństw niewinności (1999) Sofii Coppoli (w którym zagrał jako dziewiętnastolatek). Podczas spotkania Camer On: KLAPS! miał okazję spytać  gwiazdę o współpracę ze Sławomirem Idziakiem i Ridleyem Scottem na planie Helikoptera w ogniu (2001). Hartnett potwierdził to, co wiadomo już było od jakiegoś czasu, a mianowicie, że nawet jeżeli Idziak dostał nominację do Oscara za zdjęcia do filmu, to Scott faktycznie zarządzał koncepcją zdjęć poprzez dokładne wytyczne i storyboardy, którymi rozpoczynał każdy dzień zdjęciowy.
Á propos dni: poniżej pokrętne przemyślenia na temat tytułów obejrzanych na festiwalu przez ostatnich kilka.




SMASHED (reż. James Ponsoldt)

Mary Elizabeth Winstead coś nie może przedostać się do pierwszej ligi hollywoodzkich aktorek - albo gra ogony w dużych produkcjach (jak w ostatnich dwóch częściach Szklanej pułapki) albo pierwszoplanowe role w filmach dużo mniejszego kalibru (nowe Coś, Scott Pilgrim kontra Świat). A szkoda, bo dziewczyna ma talent, czego najlepszym przykładem jest Smahed - historia młodej nauczycielki z problemem alkoholowym. Winstead w filmie Jamesa Ponsoldta gra w duecie z Aaronem Paulem (znanym lepiej jako diler Jessie z serii Breaking Bad), i oboje dają aktorski koncert, który zadziwia maestrią - biorąc pod uwagę staż obojga aktorów. Zero fałszu, zero mizdrzenia się do widza i - co najważniejsze - z antyalkoholowym moralizatorstwem zamienionym na analizę rozpadających się relacji. Film bierze udział w Konkursie Głównym tegorocznej edycji Off Plus Camery i miło by było, gdyby jakąś nagrodę dostał, bo rzeczywiście zasługuje (a rolą Winstead na pewno).
(2 x KLAPS! = całkiem dobry film)


BEJBI BLUES (reż. Katarzyna Rosłaniec)

Nie miałem okazji, żeby na obrazie Katarzyny Rosłaniec powyżywać się, kiedy przetaczał się przez polskie kina, więc skorzystam z festiwalowej okazji (film bierze udział w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych). Jeżeli Galerianki były dla was zbyt protekcjonalne w patrzeniu na świat dzisiejszych gimnazjalistów, Bejbi blues może okazać się całkiem do zniesienia. Podczas gdy poprzedni film Rosłaniec jeszcze jako tako starał się zrozumieć kontekst społeczno-ekonomiczny opisywanych patologii (akcja działa się w gospodarczo podupadłej Łodzi), Bejbi blues - którego akcję osadzono w Warszawie - źródło problemów głównej bohaterki (ekranowy debiut znanej z Nieulotnych Magdaleny Berus) upatruje w babilońskim charakterze stolicy i wiecznym nienasyceniu jego mieszkańców. Główna bohaterka, nastoletni ojciec jej dziecka, czy jej wyrodna matka - wszyscy chcą wszystkiego i chcą tego natychmiast (wzbraniając się przed konsekwencjami, jakie niosą za sobą ich zachcianki), a pokazane jest to w tak sztuczny sposób, że trudno ten obrazek traktować jako odzwierciedlenie rzeczywistości (nawet tej warszawskiej). O demonizację młodego pokolenia w jej filmach chciałem zapytać twórczynię podczas sesji Q and A, która miała się odbyć po seansie, ale - takie moje szczęście - reżyser na pokaz się rozchorowała i z całej tej imprezy pozostał mi tylko poprojekcyjny blues.
(3 x KLAPS! = przeciętny film)



A LATE QUARTET (reż. Yaron Zilberman)

Siedemdziesięciolatek Christopher Walken to jeden z najbardziej wyrazistych aktorów Ameryki. Ceniony za role w Łowcy jeleni (1980) Cimino i Króla Nowego Jorku (1990) Ferrary, wielokrotnie parodiowany za charakterystyczny sposób mówienia, Walken w ostatnich dekadach grał głównie role niewymagające od aktora specjalnego wysiłku. Większości reżyserów wystarczył Walken grający Walkena i było po sprawie (no, może za wyjątkiem Todda Solondza i jego zeszłorocznego Czarnego konia). Tym przyjemniejszym zaskoczeniem jest A Late Quartet Zilbermana, w którym aktorowi ktoś w końcu dał zagrać rolę godną jego talentu, w dodatku główną. Walken w filmie Zilbermana wciela się w postać nowojorskiego wiolonczelistę, centralną postać słynnego kwartetu smyczkowego (pozostała trójka to Catherine KeenerPhillip Seymour Hoffman i Mark Ivanir). Gdy lider zostaje zdiagnozowany z chorobą Parkinsona, przyszłość kwartetu i długoletnich wzajemnych relacji współpracowników zostaje postawiona pod znakiem zapytania. Najbardziej w A Late Quartet cieszy fakt, że osadzenie historii czworga bohaterów w świecie muzyki poważnej nie sprowadza się wyłącznie do ciekawej scenerii dla przedstawienia uniwersalnych kwestii godzenia się ze swoją starością czy współzawodnictwa w grupie. Świat muzyków w żadnym wypadku nie jest pokazany naskórkowo, a miłość do muzyki i ludzi, którzy żyją Bachem, widoczna jest niemalże w każdej scenie filmu. Jeżeli Mebelki Leny Dunham są trafnym portretem uprzywilejowanych dzieci nowojorskich artystów, A Late Quartet to bardzo dobry obraz samych rodziców, z dziećmi w tle.

(1,5 x KLAPS! = bardzo dobry film)


W klubie festiwalowym (B4, ul Bracka) przy drinach z Odiem Hendersonem rozmawiałem wczoraj o reakcjach publiczności na filmy jego sekcji Black American Cinema. Okazuje się, że kino Afroamerykańów na Off Plus Camerze ma dobre branie, a programer chwali sobie kontakt z polską publiką. Niestety, jak to w naszym pięknym kraju bywa, zdarzył się jeden debil, który wyjechał z rasistowskimi komentarzami podczas projekcji. Temu panu, kimkolwiek jest, już podziękujemy - festiwal taki jak ten organizowany jest po to, żeby  ludzi łączyć, a nie odwrotnie. Z takimi komentarzami to na zlot ONRu.

1 komentarz: