Jak przez lata udowadniali nam polscy filmowcy (choć ostatnio się to zmienia), zrobić w Polsce dobry film nie jest wcale tak łatwo. Reżyser Andrzej Jakimowski (Zmruż oczy, Sztuczki) postanowił podnieść sobie poprzeczkę jeszcze wyżej i w międzynarodowym zespole nakręcić cały film w dalekiej Portugalii. Wyszło tak, że czapki z głów i kandydatura dla Najlepszego Filmu Europejskiego murowana (ale o Nieanglojęzycznym Oscarze możemy zapomnieć, bo postaci przez większość filmu porozumiewają się językiem Chaucera). Imagine wprowadza nas w świat ludzi niewidomych i robi to jednocześnie z szacunkiem należytym tematowi i zdjęciową brawurą, która idealnie łączy się z postacią Iana (magnetyczny Edward Hogg) - niepokornego nauczyciela osób niewidomych, który sam porusza się bez laski, czym naraża się władzom kliniki, która go zatrudnia. W filmie widzimy tylko tyle, ile świata są w stanie usłyszeć niewidomi, bo właśnie poprzez wytężony słuch (i zapach) Ian próbuje nauczyć swoich uczniów wyobrazić sobie świat tak, by w końcu poczuć się wolnym. Reżyser zapytany przeze mnie o to, czy zastosowane w filmie ograniczenie perspektywy pojawiło się już na etapie pisania scenariusza (zdjęcie rozpoczynające ten post pochodzi właśnie z tej sesji Q&A), przyznał, że pomysł postawienia widza w sytuacji niewidomych bohaterów towarzyszył projektowi od początku. Imagine to film mocno osadzony w tradycji chrześcijańskiej, z chrystusową figurą nauczyciela nieakceptowanego przez władnych i mocno uwypuklonym motywem Niewiernego Tomasza - dzięki zastosowaniu tych uniwersalnych narracji film jest tak czytelny, że gdzie nie pojedzie, zostanie bez problemu odczytany (o czym większość polskich filmów - nurzanych w mrokach naszej narodowej historii - może tylko pomarzyć).
Imagine bierze udział w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych i, jak na moje oko, może stać się faworytem głosowania - tak jurorów, jak publiczności (która wybierze najlepszy film festiwalu poprzez głosowanie na kartach, które rozdawane są przez każdą projekcją).
Imagine bierze udział w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych i, jak na moje oko, może stać się faworytem głosowania - tak jurorów, jak publiczności (która wybierze najlepszy film festiwalu poprzez głosowanie na kartach, które rozdawane są przez każdą projekcją).
W cotygodniowym natłoku premier, jakimi w ciągu roku zarzucają nas dystrybutorzy, czasem człowiekowi umknie coś wartego uwagi. Takim filmem okazał się Mój rower Piotra Trzaskalskiego, którego kampania reklamowa (a zwłaszcza telewizyjne spoty) sugerowała pokoleniową męską farsę ulokowaną gdzieś w rejonach Testosteronu. W rzeczywistości film twórcy Ediego jest dużo bardziej poetycki, a humor w nim przedstawiony oscyluje między rubasznością a słodko-gorzką obserwacją. Zamiast galopującej historii przetykanej gagami, mamy męskie kino drogi, które zwalnia tempo, im dalej posuwamy się w historię łódzkiej rodzinny muzyków. Tych, którzy są zdania, że obraz Trzaskalskiego został włączony do Konkursu Polskich Filmów Fabularnych tylko dlatego, że został zrealizowany m.in. za pieniądze grupy ITI (która również skoligowana jest z festiwalem), zapewniam, że propozycja Trzaskalskiego jakościowo sama broni się na tyle, że wśród filmów konkursowych znalazłaby się nawet, gdyby powstała z funduszy o. Rydzyka. Trójca dziadek (Urbaniak) - ojciec (Żmijewski) - syn (Chodorowski) została bardzo dobrze obsadzona i poprowadzona, a aktorski debiut Urbaniaka - choć nie fenomenalny - jest tak ekranowo ciekawy, że aż dziw bierze, że dopiero teraz ktoś postanowił łódzkiego jazzmana pokazać na dużym ekranie. Jednej z głównych postaci przydałoby się więcej miejsca w finale filmu, ale poza tym zastrzeżeń brak.
Przed Upstream Color Amerykanin Shane Carruth nakręcił tylko jeden film, dzięki czemu ze swoim nowym tytułem ma możliwość brać udział w Konkursie Głównym na Off Plus Camerze. Poprzedni film nakręcił aż 9 lat temu, pełniąc przy nim niemalże wszystkie funkcje: scenarzysty, reżysera, aktora, operatora, autora muzyki i montażysty. Wynalazek, bo o nim mowa, zachwycił jurorów festiwali Sundance i Toronto świeżym podejściem do tematu fantastyki naukowej, a dla fanów gatunku Carruth stał się jednym z najciekawszych młodych i ambitnych twórców SF, obok Duncana Jonesa (Moon, Kod nieśmiertelności) i Neila Blomkampa (Dystrykt 9). W 2013 r. Carruth powraca z kolejną propozycją, przy której spełniał w zasadzie wszystkie role, i po raz kolejny zaskakuje oryginalnością. Upstream Color to pięknie sfotografowana hybryda współczesnego romansu, body horroru i metaforycznej fantastyki z gatunku Inwazji porywaczy ciał Siegla. Film bezkompromisowo zmontowany, eliptyczny, wymagający od widza maksymalnego skupienia. Ci, którzy w kinie lubią mieć wszystko podane na tacy, niełatwą propozycją Carrutha zmęczą się bardzo szybko, ale dla pasjonatów wizji Davida Lyncha czy Davida Cronenberga Upstream Color może okazać się najciekawszym filmem początku tego roku. Jedyne, co w filmie Carrutha przeszkadza, to metafora korporacyjnego wyzysku, która - jak to w amerykańskim kinie bywa - czasem wybrzmi zbyt dosłownie. O tę kwestię, jak również o inne tajemnice Upstream Color twórcę będzie można zapytać w piątek o godz. 19 w Sali Czerwonej krakowskiego Kina pod Baranami, podczas spotkania z widownią po kolejnej projekcji filmu, który, moim zdaniem, ma duże szanse wygrać główną nagrodę festiwalu.
Tyle wrażeń z soboty. Offowa niedziela nie dla KLAPS!a - obowiązki jurora wezwały go do stolicy, gdzie o 20:00 w teatrze Imka zostaną wręczone niesławne Węże. W związku z bytnością na gali wręczenia nagród dla najgorszych polskich filmów, w Krakowie przepadnie mu m.in. konkursowy pokaz podobno bardzo dobrej Dziewczyny z szafy Bodo Koksa, połączony z rozmową z reżyserem (projekcja o 17:30 w sali Reduta Kina Ars - to ta na powyższym zdjęciu, btw).
Źródła: Off Plus Camera, YouTube
Imagine jest boskie, ale ten szort Wrony jesy leszcze lepszy!!!
OdpowiedzUsuń