czwartek, 1 stycznia 2015

10 NAJLEPSZYCH FILMÓW 2014 R. WG KLAPS!A



Ci, którzy czytają moje wypociny dłużej niż rok, wiedzą, że w kwestii podsumowań kieruję się zasadą, by nie robić zestawień przed końcem grudnia (na wypadek, gdyby ostatnie dni roku miały przynieść jakiś ciekawy tytuł). Grudzień 2014 r. nie poczynił jakichś specjalnych zmian w mojej pierwszej dziesiątce, ale dał czas, by nadrobić kilka tytułów w kinowej dystrybucji, bez których poniższa lista na pewno byłaby uboższa.

10 >>>> SZEF (reż. Jon Favreau, dystr. Kino Świat International)
Specjalnie dużo komedii w tym roku nie widziałem, ale powrót Jona Favreau z reżyserskiego wygnania po Kowbojach i obcych ujął mnie dwiema rzeczami: świetnym aktorstwem (m.in. Johna Leguizamo, Olivera Platta i Scarlett Johansson) oraz ciekawą paralelą z sytuacją zawodową samego Favreau (podobnie jak bohater filmu reżyser pokazał tutaj swoim hollywoodzkim zwierzchnikom środkowy palec i zrobił małą rzecz, która okazała się najlepszą w jego dorobku). Nie było w tym roku fajniejszego filmu ani o jedzeniu, ani o rzucaniu niewdzięcznej pracy. Wideorecenzję filmu znajdziecie tutaj.


>>>> EWOLUCJA PLANETY MAŁP (reż. Matt Reeves, dystr. Imperial - CinePix)
Czy tego chcemy, czy nie, żyjemy w świecie, gdzie asekuracyjne Hollywood rok rocznie serwuje nam nowe wersje tytułów, które kiedyś przyniosły jakiś tam profit. Zwykle dla widza nie oznacza to niczego dobrego, ale raz na ruski rok wychodzi z tego coś, co nie godzi w naszą inteligencję. Powrót serii Planeta Małp w 2011 r. zaskoczył dobrą dramaturgią i świetnym CGI, ale jej kontynuacja w reżyserii Matta Reevesa zdeklasowała poprzednika w obu kategoriach: komputerowe szympansy grają teraz lepiej niż niektórzy aktorzy, a sama historia konfliktu małp z niedobitkami ludzkości zyskuje tutaj szekspirowski wręcz wymiar. Razem ze Strażnikami Galaktyki najlepszy blockbuster tego lata.
Wideorecenzję filmu znajdziecie tutaj.


>>>> FRANK (reż. Lenny Abrahamson, dystr. Gutek Film)
Niespodziewany offowy hit tego roku i jednocześnie mądra wypowiedź Lenny'ego Abrahamsona na temat terapeutycznej siły muzyki. Bardzo ciekawie dobrana obsada (Maggie Gyllenhaal!) i Michael Fassbender udowodniający, że nawet z kilogramem tektury na głowie potrafi stworzyć przejmującą kreację. ♫ I love you all

>>>> TYLKO KOCHANKOWIE PRZEŻYJĄ (reż. Jim Jarmusch, dystr. Gutek Film)
Weteran Jim Jarmusch na tym etapie kariery robi filmy od niechcenia - czasem przynosi to bardzo ciekawe efekty (Broken Flowers), niekiedy kończy się to dosyć kuriozalne (The Limits of Control). Jego ostatni film na szczęście należy do tej pierwszej kategorii, a duża zasługa w tym aktorskiego duetu (Tilda Swinton i Tom Hiddleston), który tę historię dwojga wampirycznych kochanków odgrywa z taką aktorską lekkością, że nawet gdyby w filmie nagle miało pojawić się UFO, też byśmy to łyknęli. Masterclass w budowaniu nostalgicznego klimatu i Jarmuscha kolejny (po Nocy na Ziemi) list miłosny do tej ciemniejszej części doby.


>>>> WOLNY STRZELEC (reż. Dan Gilroy, dystr. Monolith)
Czasem zdarza się sytuacja, kiedy tekst, reżyser i główny aktor pracują ze sobą tak dobrze, że wychodzi z tego coś niezwykłego. Dodać do tego sam temat filmu, który idealnie komentuje dzisiejszą rzeczywistość (żerowanie mediów na taniej sensacji) i mamy materiał na współczesną klasykę. W reżyserskim debiucie scenarzysty Dana Gilroya wychudzony Jake Gyllenhaal zagrał człowieka-hienę, i zrobił to tak, że sam Al Pacino z czasów Człowieka z blizną nie odrobiłby tego zadania lepiej. Przerażająca, perfekcyjnie skonstruowana satyra na amerykański przepis na sukces prosto z online'owych poradników.


>>>> GRAND BUDAPEST HOTEL (reż. Wes Anderson, dystr. Imperial - CinePix)
Z niecierpliwością czekam na film Wesa Andersona, który potwierdzi, że tego szalonego estetę kadru czeka na stare lata zjazd kreatywności, który stał się udziałem podobnie ekscentrycznego twórcy, jakim jest Tim Burton. Grand Budapest Hotel pokazuje, że jeszcze długo sobie poczekam, bo Anderson jest obecnie w takiej formie, że do kin w tym roku dostarczył swoje opus magnum. Może tzw. prawdziwych emocji tutaj mniej niż w Kochankach z księżyca, ale dla mnie Anderson bez barokowego przerysowania to nie Anderson, a w hotelu Grand Budapest czego jak czego, ale umiaru na pewno nie uświadczysz.


>>>> ZAGINIONA DZIEWCZYNA (reż. David Fincher, dystr. Imperial - CinePix)
Gone Girl, jako filmowa zagadka zaginięcia poczytnej autorki literatury dziecięcej (świetna Rosamund Pike) i jednocześnie traktat na temat kondycji instytucji małżeństwa w XXI w., potrzebował kogoś, kto oprowadzi widza po labiryncie, który skonstruowali David Fincher z Gillian Flynn (adaptującej tu własną powieść). Do bólu pospolity Ben Affleck do tej roli nadaje się jak nikt inny i choć w ekranowej opowieści o konflikcie dwójka małżonków jest jedną ze stron, to dzięki swojej aparycji i luźnemu sposobowi bycia, aktor sprawia, że automatycznie identyfikujemy się z jego postacią (nawet jeżeli ciąży na nim społeczne i medialne oskarżenie o bycie żonobójcą - sugerowane już w zwiastunach filmu). Obsadzenie banalnego Afflecka naprzeciw niepokojąco posągowej Pike to jeden z najlepszych wyborów castingowych tego roku, bo to właśnie dzięki temu kontrastowi temperamentów i opartej na nim medialnej wojnie dwojga małżonków Zaginiona dziewczyna iskrzy aktorsko i tematycznie przez 140 min., trzymając nas na krawędzi fotela jak w najlepszych dreszczowcach Alfreda Hitchcocka.
Całość recenzji tutaj.

>>>> POWSTANIE WARSZAWSKIE/MIASTO 44 (reż. Jan Komasa, dystr. Next Film/Kino Świat International)
Na miejscu trzecim dwa filmy, które stanowią tematyczny dyptyk (oba traktują o Powstaniu Warszawskim), oba przygotowane przez wunderkinda młodego polskiego kina, jakim dla mnie pozostaje autor Sali Samobójców. Słysząc o planach realizacji filmu o Powstaniu i milionowych dotacjach z PISFu, można było sądzić, że dostaniemy tradycyjne bogoojczyźniane kino historyczne, niespecjalnie różnicę się od tego, co z tematem mógłby zrobić nestor polskiej wojennej epopei Jerzy Hoffman. Nic bardziej mylnego. Nim bezkompromisowe, bezczelnie nowoczesne Miasto44 pojawiło się na naszych ekranach, Jan Komasa dał nam przedsmak swojej odwagi, przemontowując autentyczne kroniki powstańcze w fabułę z dodanymi dialogami z offu. Podkolorowane Powstanie Warszawskie pewnie rozsierdziło niejednego historyka, ale widzom dało możliwość obcowania z tym historycznym wydarzeniem w sposób, jakiego wcześniej nie zapewniło żadne medium. Z kolei Miasto44 dało Polakom to, na co czekali od lat - pozbawioną realizacyjnej tandety, wysokobudżetową produkcję, w której twórcy nie boją się podejmować ryzyka (obsada bez nazwisk, bohater, który w trakcie filmu staje się antybohaterem), a główną świętością jest dla nich jakość i siła widowiska, nad którym pracują.
W 2014 r., dzięki jednemu niepokornemu trzydziestokilkulatkowi, polskie kino wyzbyło się kompleksu niższości, z którym prowadzało się po świecie od '89 r.

>>>> WIELKIE PIĘKNO (reż. Paolo Sorrentino, dystr. Film Point Group)
Nominalnie obraz z 2013 r., ale w Polsce miał premierę dopiero w lutym zeszłego roku, a nie wyobrażam sobie, by zabrakło go w podsumowaniu za ostatnie lata. Film tak bezczelnie zatytułowany jak Wielkie piękno aż prosi się, by recenzent udowodnił, że ta produkcja to żadne piękno (albo przynajmniej piękno umiarkowane). Niestety nie da się - obraz Paolo Sorrentino to uwznioślające filmowe osiągnięcie inspirowane tym, co najlepsze we włoskim kinie (głównie Fellinim) i zarazem poetyckie epitafium dla umierającej Europy.
Wideorecenzję filmu znajdziecie tutaj.

>>>> BOYHOOD (reż. Richard Linklater, dystr. Best Film)

Przed północą Linklatera znalazło się a szczycie mojego podsumowania za 2013 r., dziś reżyser z Teksasu króluje - ku mojemu i Waszemu zaskoczeniu - także w zestawieniu za miniony rok. Boyhood nie jest filmem efektownym według dzisiejszych standardów - to kino wizualnie skromne, w swoim skupieniu na postaciach i hołdowaniu obyczajowemu formatowi przypominające wręcz produkcje telewizyjne. Wychodząc z kina po tym filmie, nie odnosi się wrażenia, że właśnie zobaczyło się coś spektakularnego, coś, co tak wstrząsnęło naszym jestestwem, że spędzimy całą noc, rozmawiając o tym z naszymi znajomymi. Ten film nie daje takiego efektu, ale robi coś innego - rośnie w człowieku. Nie pozwala o sobie zapomnieć. Każe zastanawiać się nad własnym dojrzewaniem i na tym, jak czas zmieniał naszych bliskich, kiedy my stawaliśmy się coraz starsi. Geniusz Linklatera w tym filmie nie polega na tym, że miał w sobie tyle samozaparcia, żeby przez 12 lat, rok po roku z tą samą ekipą kręcić jeden film; to, co w tym filmie ujmuje najbardziej, to fakt, że pod jego komendą jeden z najbardziej pretensjonalnych tematów w sztuce (przemijanie) zaowocował stuprocentowo bezpretensjonalnym, ludzkim filmem. Filmem, który przywraca wiarę w człowieka.


I tak wygląda moja dziesiątka za miniony rok. Od razu przyznaję się, że nie widziałem Zimowego snu Ceylana, jak i pewnie mnóstwa innych ciekawych filmów, które można było zobaczyć u nas w kinach. Dajcie znać, co Wam najbardziej przypadło do gustu w minionym roku, a jeżeli chcecie dowiedzieć się, jak wygląda moja druga dziesiątka za 2014 r., to też napiszcie.
I, przy okazji, pomyślności w Nowym Roku - oby był dla nas łaskawszy niż poprzedni.

Źródła: materiały dystrybutorów

3 komentarze:

  1. Okej, pokazuj te druga dziesiatke bo tu powazne braki widze - gdzie Dolan, Coenowie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coenów nie widział, a Dolan u mnie jednak poza pierwszą dziesiątką - całą lista tutaj >>>> https://www.facebook.com/KLAPSblog/posts/757378547679610

      Usuń
  2. "Frank" - naprawdę mega pozytywnie mnie zaskoczył!
    Komasa - mam identyczne zdanie :)

    OdpowiedzUsuń