Pracę nad Jar of Fools Jason Lutes - dzisiaj ikona niezależnego komiksu amerykańskiego - rozpoczął w 1993 r., wówczas jako mało znany artysta. Początkowo komiks ukazywał się w odcinkach w tygodniku „The Stranger”, ale dopiero zbiorcze wydanie z 1997 r. przyniosło twórcy uznanie (dziś album ten uważany jest już za klasykę amerykańskiej powieści graficznej). Jar of Fools w 2007 r. wydany został w Polsce jako Karuzela głupców przez Timof, i tak oto został streszczony przez wydawcę:
Dręczony wspomnieniami nieudanego związku i śmierci swojego brata, Ernie Weiss jest zmęczonym życiem iluzjonistą, którego jedyną nadzieją pozostał starzejący się mentor, Al Flosso. Ale Al pogrąża się w swej starości z każdym mijającym dniem. Tymczasem Esther O’Dea, była dziewczyna Ernesta, szuka swego miejsca w życiu, zaś drobny oszust Nathan Lender już obmyślił plan, który zaważy na dalszych losach Erniego. Fascynująca opowieść o naturze miłości, straty, magii i wspomnień.
Mało to zachęcające streszczenie, prawda, ale zaręczam, że komiks jest rzeczywiście zjawiskowy (podobnie jak opus magnum Lutesa - Berlin. Miasto kamieni). Nakład polskiego wydania Karuzeli głupców już dawno się wyczerpał, ale na szczęście macie mnie, który historię Lutesa - całkiem nonszalancko a nawet bezprawnie - przepisał na polskie realia, przenosząc akcję oraz postaci ze średniej wielkości miasta w USA do Krakowa, i dziś udostępnia ją całkiem darmo.
Czemu to robię? Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że scenariusz, który leży w szufladzie i nikomu do niczego nie służy, to nie scenariusz tylko makulatura. Ja różnych szpargałów w domu mam już i tak za dużo, dlatego też ten jeden owoc mojej kilkuletniej pracy oddaję Wam, bo jeżeli nie zainspiruje on Was do napisania czegoś swojego, to chociaż pokaże, jak wygląda scenariusz napisany po polsku (anglojęzycznych przykładów w necie znajdziecie mnóstwo, polskich - prawie wcale). Drugim powodem jest fakt, że praw do adaptacji nie mam, więc dopóki nie znajdzie się chętny podjąć się projektu adaptacji i prawa te odkupić, scenariusz ten może tylko leżeć i zbierać kurz. Trzecim i ostatnim powodem jest to, że po trzech wersjach mam już po prostu dosyć dłubania przy tym tekście. Enough is enough!
Oryginalnie akcja opowieści osadzona jest w realiach średniej wielkości amerykańskiego miasta lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku. Pomimo tego, że teoretycznie polskim odpowiednikiem nienazwanego miasta Lutesa mogłaby być równie dobrze np. Warszawa (miasto oryginału nakreślone zostało dosyć minimalistycznie: opustoszałe przedmieścia, pełne życia centrum, przecinająca miasto rzeka), doszedłem do wniosku, że umiejscowienie akcji w Krakowie doda tej trochę odrealnionej historii więcej prawdopodobieństwa (obecność tak groteskowych postaci akurat na krakowskich ulicach nie jest niczym dziwnym). Dodatkowo ten konkretny wybór pozwolił mi na większą precyzję w przekładaniu konkretnych lokacji z topografii miasta oryginału (od 2006 r. mieszkam i pracuję w KRK).
Rytm filmu na podstawie powyższego ma być niespieszny, przeciągnięty w czasie – wszystko po to, by podkreślić zakleszczenie bohaterów w ich sytuacjach życiowych. Dzięki temu, gdy pod koniec opowieści obraz znacznie nabierać tempa i pojawi się nadzieja na odmianę i odnalezienie namiastki sensu (przynajmniej dla niektórych postaci), tym większa będzie satysfakcja widza.
Cylinder na wietrze (bo taki pretensjonalny tytuł nadałem swojej wersji, a co) ma być poetycką, lekko komediową opowieścią o ludziach, którzy - wbrew własnym ograniczeniom, pułapce wspomnień i nowoczesnemu światu (który już dawno zostawił ich w tyle) - starają się ocalić od zapomnienia to, na czym im najbardziej zależy: bliskie osoby, własną godność jako reprezentantów kuriozalnych zawodów, i nostalgię za staroświeckimi zasadami świata, który powoli odchodzi w niepamięć.
Dajcie znać, czy udało się to wszystko uchwycić w scenariuszu.
Źródła: History, Wikipedia, Timof
Bardzo dobry ale czemu po polskiemu? ograniczasz tak to rynek potencjalnych klientow bardzo...
OdpowiedzUsuńBo cały pomysł polegał na tym, żeby przenieść to do Krakowa i tym samym - zwiększyć prowdopodobieństwo, że ktoś w ogóle będzie chciał na taki projekt wydać pieniądze. Dodatkowo sam fakt wzbogacania tej opowieśći o krakowski koloryt i ogólnie uzdatnianie jej do polskiego kontekstu było dużo ciekawszym wyzwaniem niż po prostu przeformatowanie komiksu na scenariusz (bo nie oszukujmy się, z wszystkich form literackich komiksy to rzecz najprzyjemniejsza do adaptacji - to gotowy tekst + storyboardy!).
UsuńWiesz, nie mam zagranicznych kontaktów wśród filmowców, więc jest dużo większe proawdopodobieństwo, że jakiś polski producent się tym zainteresuje niż gdybym miał rozsyłać to po świecie sam-nie-wiem-do-kogo.
Tak czy siak, dzięki za miłe słowa.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń